Artur Mital: Bałem się pierwszego meczu w Zduńskiej Woli

27.04.20Utworzono
/uploads/assets/2319/49415381753_a409f53559_c.jpg
Swój sędziowski debiut zaliczył w Prima Aprilis w okręgówce. Jednak po meczu nie było mu do śmiechu. Artur Mital to jeden z najbardziej doświadczonych arbitrów w Futsal Ekstraklasie. Kilka długich lat był rozjemcą na trawie, gdzie często sędziował spotkania na szczeblu centralnym oraz arenie międzynarodowej. Był o krok od awansu do sędziowskiej elity. Dlaczego zdecydował się na futsal? Czy sędziowie boją się Kocurów?

- Jedni poszli na kurs sędziowski, bo marzyli o tym od dziecka. Drudzy, bo zachęcił ich do tego nauczyciel wychowania fizycznego, który był arbitrem. A jak to było w Pana przypadku?

 

- W 2001 roku grałem jeszcze w Mławie na trzecim poziomie rozgrywkowym, ale idąc na studia dzienne musiałem zawiesić buty na kołku, bo trudno byłoby to wszystko razem pogodzić. Wiesław Chrzczon, przewodniczący okręgu, zachęcił mnie wtedy, żebym spróbował swoich sił z gwizdkiem. Dałem się przekonać i poszedłem na kurs. Chyba zobaczył we mnie jakiś potencjał. Szybko, bo już po roku awansowałem do okręgu. Po trzech latach byłem jeszcze wyżej i zaczęło się poważniejsze gwizdanie. Kiedy miałem 27 lat, prowadziłem już potyczki w II lidze. Trudniej jednak chyba jest być arbitrem niż piłkarzem. Ciężko jest przekonać czasem kolegów z boiska, że przepisy trzeba interpretowane inaczej niż nam się wydawało. Pamiętam, że jak rozpoczynałem kurs to byłem w szoku, że nasze ustawienia przy pułapce ofsajdowej nie kwalifikowały się do tego, żeby odgwizdać spalonego.

 

- Pamięta Pan swój pierwszy mecz jako arbitra głównego? Było ciężko? Jakiś lekki stres przed pierwszym gwizdkiem się pojawił?

 

- To było 1 kwietnia 2001 roku w Przasnyszu. Chyba dobrze mi szło na kursie, bo już po czterech miesiącach wyznaczono mnie na arbitra w spotkaniu ligi okręgowej. Nie byłem wcześniej rozjemcą w A-klasie czy B-klasie. Do tej pory się śmieję z tego, bo ten mój sędziowski debiut pozostawiał trochę do życzenia. Najgorsze w tym wszystkim było to, że sędziowałem kolegom, z którymi niedawno kopałem piłkę na jednym boisku, ponieważ Mława często rozgrywała sparingi z ekipami z niższych klas rozgrywkowych. Nie był to łatwy kawałek chleba, ale na pewno cenne doświadczenie, które okazało się bezcenne w niedalekiej przyszłości.

 

- Ma Pan w swoim CV wiele meczów sędziowanych na trawie na szczeblu centralnym. Miał Pan również okazję być rozjemcą podczas spotkań międzypaństwowych. Dlaczego w pewnym momencie postawił Pan na futsal?

 

- Doszedłem na trawie do takiego momentu, że nie mogłem awansować wyżej jako sędzia główny, pomimo tego, że byłem wysoko w rankingach i zbierałem niezłe recenzje za mecze. Trochę szkoda, bo byłem naprawdę blisko ekstraklasy. Za namowę kilku kolegów postanowiłem spróbować swoich sił z gwizdkiem na parkiecie. Doświadczenie wyniesione z dużego boiska pozwoliło mi szybko odnaleźć się w futsalu. W hali trzeba być w pełni skoncentrowanym, wszystko dzieje się w ułamku sekundy, a na trawie na podjęcie decyzji jest nieco więcej czasu. Nigdy nie miałem problemów z zarządzaniem na placu boju 22. zawodnikami, więc z 10. też sobie radzę. Już dwukrotnie miałem okazję sędziować na Akademickich Mistrzostwach Europy w Futsalu. Polubiłem tę dyscyplinę.

 

- Każdy arbiter przechodzi na boisku szkołę życia. To często niewdzięczna praca, a wiadomo, że Polacy są świetnymi trenerami, arbitrami i kierowcami. Zdarzył się kiedyś Panu taki mecz, o którym chciał jak najszybciej zapomnieć?

 

- Trudno było zapomnieć o spotkaniach, podczas których coś się wydarzyło, czasem nawet już po końcowym gwizdku. Pamiętam takie derbowe starcie w II lidze pomiędzy Zawiszą Bydgoszcz i Nielbą Wągrowiec. Bydgoszczanie walczyli o awans na zaplecze ekstraklasy, byli wysoko w tabeli i w Wągrowcu po 30. minutach gry prowadzili już 2:0. W doliczonym czasie przekroczyli jednak przepisy w polu karnym, więc rywale z jedenastu metrów doprowadzili do remisu. Kibice gości nie byli zadowoleni z końcowego rezultatu, więc na murawie zrobiło się gorąco. Pamiętam też mecz w Kielcach w ekstraklasie, gdzie byłem technicznym, a w pewnym momencie chorąkiewka beep nam się złamała. Na całe szczęście szatnie były blisko, mieliśmy zapasowy sprzęt, więc sytuację udało się błyskawicznie opanować.

 

- Co Pana zdaniem jest dzisiaj najtrudniejsze w pracy arbitra?

 

- Wiele zależy od tego, co arbiter ma w głowie. Futsal też szybko się rozwija, więc od arbitrów coraz więcej się wymaga. Warsztaty szkoleniowe odbywają się co kilka miesięcy, robimy testy, trenujemy indywidualnie. Obecnie na kwarantannie odbywa się to między innymi on-line podczas specjalnych sesji treningowych. Musimy być w 100-procentach przygotowani merytorycznie i fizycznie do każdego meczu. Żeby potyczki w najwyższej klasie rozgrywkowej sędziować na dobrym poziomie to trzeba trochę czasu na to poświęcić. A warto pamiętać o tym, że rolę rozjemcy w Futsal Ekstraklasie łączymy wszyscy z normalną pracą. Niestety z samego sędziowania nie jesteśmy w stanie się utrzymać jak na przykład zawodowi arbitrzy w PKO BP Ekstraklasie. Najtrudniej jest chyba, więc godzić wszystkie obowiązki. Dom, pracę, wyjazdy i mecze. Trzeba być naprawdę dobrze zorganizowanym.

 

- W Futsal Ekstraklasie nie brakuje zawodników i trenerów, którzy lubią przy spornych sytuacjach podyskutować z sędziami. Kogo trzeba najczęściej uspokajać? Gdzie ławka rezerwowych aż kipi od emocji?

 

- Mogę się przyznać, że bałem się pierwszego meczu sędziowanego w Zduńskiej Woli. Znam dobrze chłopaków z Gatty, ponieważ wielu z nich grało również na trawie. To dobrzy zawodnicy, inteligentni i starzy wyjadacze. Doskonale wiedzą jak się umiejętnie zastawić, przetestować mniej doświadczonego arbitra. Dzisiaj już nie mam z tym problemów. Lubię być rozjemcą na spotkaniach Kocurów. Ten zespół może jest trochę niewygodny, ale zasada jest jedna i dotyczy każdej drużyny. Każdy zawodnik będzie kombinował na tyle, na ile pozwoli mu na to arbiter. Trzeba mieć oczy dookoła głowy.

 

- Trudno jest stworzyć na parkiecie dobry, sędziowski tercet lub kwartet? Wiele osób zastanawia się, czy stworzenie stałych par miałoby pozytywny wpływ na poziom sędziowania w Polsce.

 

- Ilu arbitrów, tyle stylów sędziowanie i charakterów. Każdy z nas ma inny pułap odgwizdywania przewinień i inaczej ocenia sytuację na boisku. Na te 40 minut, kiedy sędziujemy razem musimy się tak dopasować charakterologicznie, żeby nikt nie miał do nas pretensji, że widzimy po dwóch stronach parkietu co innego. Stworzenie par nie byłoby łatwe. Obecnie w Futsal Ekstraklasie jest 14 arbitrów i jesteśmy rozsiani po całym kraju. Osoba zajmująca się obsadą musi się czasem nagimnastykować. Z drugiej strony pamiętam, że na trawie jeżdżąc na potyczki z dwoma, stałymi asystentami rozumiałem się z nimi bez słów. To wielokrotnie pomagało podjąć prawidłową decyzję.

 

 

Zdjęcie: Michał Duśko