Dominik Cipiński: Po meczu w Polkowicach chciałem zrezygnować

08.06.20Utworzono
/uploads/assets/2399/17PNcipinski-06-Constract-Lubawa-Piast-Gliwice-2019-.jpg
Jest zaliczany do ścisłej czołówki futsalowych arbitrów w Polsce. Z powodzeniem pełni również rolę rozjemcy na arenie międzynarodowej. Dominik Cipiński na co dzień pracuje w służbach mundurowych, więc nic dziwnego, że na parkiecie zawsze jest opanowany i potrafi znaleźć wspólny język z zawodnikami. Kiedyś trenował piłkę nożną i taekwondo, ale bardziej pociągało go sędziowanie. Po pierwszym meczu prowadzonym w I lidze, pomiędzy Polkowicami i Nowinami zastanawiał się nad porzuceniem futsalu. Na co obecnie kładzie nacisk UEFA przy szkoleniu rozjemców?

- Jak wyglądała Pana droga do Futsal Ekstraklasy? I skąd w ogóle to zamiłowanie do gwizdka?

 

- Kiedy miałem 11 lat rozpocząłem treningi w Pelikanie Łowicz. W piłkę nożną grał mój ojciec, dziadek oraz wujek, więc można powiedzieć, że zamiłowanie do sportu wyniosłem z rodzinnego domu. W szkole średniej przerwałem treningi piłkarskie, ale zacząłem chodzić na zajęcia taekwondo. W wieku 17 lat za namową ojca zapisałem się na kurs sędziowski. I od tego momentu nieprzerwanie, od prawie 18 lat, trwa moja przygoda z gwizdkiem. Wszyscy sędziowie rozpoczynają od roli rozjemcy na trawie i podobnie było też w moim przypadku. Pierwszy kontakt z futsalem miałem w regionalnej lidze halowej, która zresztą działa w Łowiczu do tej pory. Na trawie sędziowałem mecze w III lidze, ale po tym jak przydarzyła się kontuzja powrót nie był łatwy, a perspektywy rozwoju były dosyć mgliste. W dodatku był to taki okres mojego życia, kiedy robiłem zbyt wiele rzeczy jednocześnie. Praca, studia, sędziowanie na trawie, na parkiecie, działałem w lokalnym stowarzyszeniu Łowicka Akademia Sportu, gdzie sprawowałem funkcję wiceprezesa. W pewnym momencie doba zaczęła mieć zbyt mało godzin, więc trzeba było podjąć jakieś decyzje. Wtedy postanowiłem zdecydowanie postawić na parkiet, żeby jeszcze się rozwinąć jako arbiter. A nie będę ukrywał, że sędziowanie futsalu daje mi wiele satysfakcji. I to pomimo tego, że jest to dosyć stresujące zajęcie. 

 

- Wielu arbitrów pamięta swoje pierwsze mecze sędziowanie w hali. Jednak wspomina je niechętnie. A jak to wyglądało u Pana?

 

- Jeżeli dobrze pamiętam to pierwszy mecz jaki sędziowałem w I lidze było starcie Polkowic z Nowinami. Pojawił się spory stres, więc głównie asystowałem na parkiecie głównemu arbitrowi. W dodatku posypało się wiele kartek, padło trochę bramek i wszystko przypominało przejażdżkę kolejką górską. Już po końcowej syrenie zawodnicy byli upominani czerwonymi kartkami, pojawiły się jakieś ogromne pretensje. Byłem w lekkim szoku i chciałem zrezygnować z futsalu, ale na całe szczęście szybko porzuciłem ten pomysł. Generalnie przez te wszystkie lata spędzone na boisku i parkiecie nie miałem nigdy jakiś większych problemów z graczami. Moim atutem jest to, że potrafię z nimi rozmawiać i rozładować napięcie. Zawsze, kiedy byłem głównym na trawie to mogłem to robić po swojemu. Na parkiecie jest inaczej, bo sędziujemy we dwóch, a nie zawsze wszystko zależy od głównego rozjemcy. A przecież czasem wystarczy odgwizdać zbyt pochopnie jedno czy dwa przewinienia i robi się kwas, bo każdy akumulowany faul ma w futsalu ogromne znaczenie. Na trawie można spokojnie coś gwizdnąć w środku pola, żeby na przykład utemperować jakiegoś zawodnika. W hali tak się nie da.

 

- Jaka drużyna jest najbardziej niesforna w Futsal Ekstraklasie? Czy bywa tak, że beniaminków trzeba na początku sezonu najczęściej przywoływać do porządku? Czy może są to jedynie jednostki?

 

- Prawie w każdej drużynie znajdziemy takiego zawodnika, który jest bardziej wybuchowy lub próbuje nabrać czasem arbitra i wymusić jakiś faul. Warto takiego gracza wyłapać jeszcze przed meczem i mieć na oku. Ja bardzo często staram się traktować zawodników na parkiecie po partnersku. Tonować nastroje i czasem nawet prostym komunikatem wytłumaczyć jakąś kwestię. Od pierwszego gwizdka każdy musi starać sobie ustawić obydwa zespoły, bo wtedy łatwiej się sędziuje całe spotkanie. Jeżeli chodzi o beniaminków, to na pewno dla wielu zawodników awans do Futsal Ekstraklasy jest przeskokiem. Czasem w I lidze bardziej pozwala się na grę fizyczną. Szczebel wyżej gra jest bardziej płynna, techniczna i jeszcze bardziej zwraca się uwagę na pojedynki jeden na jeden. Tak naprawdę im niższa liga, tym więcej nieprzewidywalnych rzeczy może się wydarzyć. Zdarza się, że gracze, którzy od niedawna łączą grę na trawie i parkiecie grają zbyt ostro. Wtedy trzeba ich szybko utemperować. Arbitrzy czasem muszą również, jak to się mówi w naszym sędziowskim slangu, dobrać odpowiednią strategię do danych zawodów. Wiem, że wielu kolegów po fachu nie ukrywa, że mecze Gatty Active trudniej się sędziuje. Ja jako arbiter z województwa łódzkiego w hali przy Złotej byłem tylko sędzią czasowym lub technicznym. W barwach Kocurów zawsze występowało wielu graczy, którzy na futsalu zjedli zęby. To starzy wyjadacze, którzy doskonale wiedzą jak umiejętnie się zastawić z piłką. Niektórzy bywają wybuchowi, więc łatwo nie jest.

 

- Czy na co dzień pracę w służbach mundurowych jest ciężko pogodzić z gwizdaniem futsalowych meczów w Polsce oraz zagranicą?

 

- Od ponad 7 lat jestem związany ze służbą więzienną. Na początku pracowałem w dziale ochrony, gdzie wszystko odbywało się na rozkaz i czasem było to ciężko pogodzić z innymi zajęciami. Jednak po ośmiu miesiącach udało mi się przejść do działu penitencjarnego, a tam praca się odbywa systemem poniedziałek-piątek, od 7:30 do 15:30, więc wiele rzeczy można sobie zaplanować z góry. Pełnię funkcję wychowawcy w dziale penitencjarnym, wiąże się to z pewnymi przygotowaniami oraz naukę. 24 czerwca mam egzaminy na pierwszy stopień oficerski, więc ostatnio poświęcam sporo czasu na poszerzanie wiedzy. Sędziowanie często bywa dla mnie odskocznią od pracy zawodowej. Lubię biegać po lesie, nieco się wyciszyć, wyczyścić umysł podczas przygotowań do meczu. Dopiero w tym roku zostałem arbitrem międzynarodowym. Miałem okazję do tej pory sędziować tylko jedno spotkanie poza krajem, na Litwie. Nie miałem do tej pory żadnych problemów z tym, żeby pojechać na jakiś mecz. Służby mundurowe starają się promować funkcjonariuszy, którzy mają jakąś pasję. Przełożeni raczej patrzą na takie rzeczy przychylnym okiem.

 

- Jak wyglądają szkolenia czy też webinaria dla arbitrów międzynarodowych? Na co jest obecnie kładziony największy nacisk?

 

- W momencie, kiedy zawieszono lub zakończono rozgrywki praktycznie w całej Europie, UEFA wyszła z propozycją organizowania cotygodniowych spotkań on-line. W weekend dostawaliśmy pracę domową, która trzeba było sumiennie wykonać. Od poniedziałku do piątku arbitrzy oraz obserwatorzy mieli swoje szkolenia, podczas których największy nacisk był kładziony na sytuacje boiskowe. Dostawaliśmy klipy filmowe do analizy, trzeba było podjąć decyzję oraz ją uargumentować. Mieliśmy również test teoretyczny. UEFA dąży do tego, żeby zunifikować proces podejmowania decyzji przez arbitrów. Nie może być tak, że przy takiej samej lub bliźniaczo podobnej sytuacji sędziowie podejmują inne decyzje. Tego UEFA chce uniknąć. Trzeba pamiętać też o tym, że bez odpowiedniego przygotowania fizycznego, diety czy nastawienia trudno jest się rozwijać.

 

Zdjęcie: Constract Lubawa