Grzegorz i Szymon Wiercioch, czyli jaki ojciec, taki syn...

31.05.20Utworzono
/uploads/assets/2385/44998316_1826828430720325_2654593060863737856_o.jpg
Mówi się, że niedaleko pada jabłko od jabłoni. Kiedy Grzegorz Wiercioch rozpoczynał swoją przygodę z gwizdkiem syna jeszcze nie było na świecie. Dzisiaj obaj spotykają się na meczach futsalowych i pełnią rolę rozjemców. Jak to się stało, że Szymon podobnie jaka tata złapał sędziowskiego bakcyla? Ile razy fruwał już w powietrzu jeden z najbardziej wysportowanych arbitrów w Polsce? Dlaczego zawodnicy nie wchodzą z nim w dyskusję podczas gry? Czas na rozmowę w rodzinnym gronie.

Grzegorz Wiercioch

 

Górny Śląsk jest uznawany za kolebkę polskiego futsalu. Skąd to zamiłowanie do sędziowania i jak to się stało, że został pan ostatecznie przy parkiecie?

 

- Arbitrem jestem już wiele lat, ale 12 wiosen temu Artur Daniluk zaproponował mi, żebym pojechał na szkolenie z przepisów piłki halowej i tak zaczęła się moja przygoda z tą dyscypliną. Co ciekawe na ogólnopolski kurs naprawdę ciężko było się dostać z ulicy, a zainteresowanie było całkiem spore. Futsal wtedy przeżywał na Górnym Śląsku swój renesans. Prawie wszyscy kopali po pracy piłkę w ligach środowiskowych. Od Gliwic, przez Knurów po Rudę Śląska, Chorzów, Katowice czy Sosnowiec trwały rozgrywki praktycznie przez cały rok. Sędziowałem mecze w kilku śląskich miastach. To były ciekawe czasy, bo jeszcze nie można było grać wślizgiem, a bramkarz nie mógł wyrzucić piłki za połowę.

 

- Jest pan uznawany za najlepszego lotnika wśród arbitrów w elicie. Nie ma co ukrywać, że z bandami na futsalowych parkietach ma pan na pieńku.

 

- Dlaczego bandy mnie nie lubią? Nie wiem… Traktuję te sytuacje oczywiście z przymrużeniem oka, bo mam spory dystans do siebie. Jak chcemy sobie wszyscy w rodzinie poprawić humor, to ktoś włącza jedną z moich wywrotek. Pierwsza przydarzyła mi się w Pniewach, gdzie jakimś cudem rzep z kieszeni spodenek zaczepił się o ostrą część bandy reklamowej, a że posuwałem się krokiem dostawnym to zaliczyłem widowiskowy piruet. Ubaw jest do teraz. A ostatnio dwóch zawodników walczących o piłkę wpadło na mnie, a ja znalazłem się tym razem za bandami. To też jednak pokazuje dobitnie, jakie zmiany zaszły w piłce halowej, jeżeli chodzi o sposób poruszania się samych arbitrów. Kiedyś rozjemcy nie byli tacy mobilni, nie podążali tak za akcją. A dzisiaj starają się być zawsze niemalże w centrum boiskowych wydarzeń.

 

- Jak na przestrzeni lat zmienia się zachowanie zawodników w Futsal Ekstraklasie? Są bardziej grzeczni, chętniej słuchają poleceń czy może jest na odwrót?

 

- Wielu zawodników rozumie już dzisiaj specyfikę naszej pracy oraz fakt, że niestety, ale nam też czasem przydarzają się błędy. Nie jest tajemnicą, że gracze próbują od czasu do czasu nas nabrać, wykorzystać moment naszej nieuwagi. Futsaliści są coraz bardziej świadomi tego, kto jak sędziuje. Ze mną podczas meczu, mało który gracz wchodzi w dyskusję. Wiedzą, że to nic nie zmieni. Jednak po samych zawodach nie ma problemu. Możemy porozmawiać, podyskutować. Co więcej potrafię przyznać się do błędu i przeprosić. Przed każdym nowym sezonem ekstraklasy istnieje możliwość zorganizowania szkolenia dla poszczególnych klubów Futsal Ekstraklasy z najnowszych wytycznych oraz interpretacji przepisów. Mamy klipy wideo, chętnie odpowiemy na wszystkie pytania i wytłumaczymy niejasności. Jakiś czas temu wymyślił taki projekt przewodniczący kolegium sędziowskiego, Przemysław Sarosiek. Na razie jednak zespoły rzadko korzystają z tej możliwości. 

 

 

- Co jest najtrudniejsze w byciu arbitrem w Polsce? Trudno pogodzić hobby na przykład z pracą?

 

- Nie jest to łatwe i wymaga czasem pewnych wyrzeczeń, ale kiedy kocha się piłkę i zawsze ją się kochało to łatwiej iść w pewnych kwestiach na kompromis. Rodzina przyzwyczaiła się szybko do mojej pasji i jest wyrozumiała. Grałem w futbol w Górniku i Concordii Knurów oraz Gwarku Zabrze, więc sportowego zacięcia nigdy mi nie brakowało. Nie wyobrażam sobie dzisiaj życia bez sportu, treningu, sędziowania oraz szkoleń. To wszystko daj mi pozytywną energię do działania.

 

- Trudno było syna zarazić sędziowską pasją? Chował się w torbie, żeby pojechać razem z panem na mecz?

 

- Na samym początku wyszło to dosyć spontanicznie, bo zapytał czy może jechać ze mną na ligowe spotkanie. Prosiłem go tylko o to, żeby nie wchodził do szatni, bo nie wiedziałem jak zareaguję koledzy po fachu czy obserwatorzy. Więc siadał na trybunach i oglądał zawody. Później został zaproszony do szatni przez samego obserwatora, żeby zobaczył jak to wszystko wygląda od środka. I chyba mu się spodobało, bo pamiętam jak dziś, że któregoś dnia stanął w przedpokoju z torbą treningową. Zapytałem go gdzie się wybiera, a on powiedział, że na kurs sędziowski w Zabrzu, bo chce spróbował swoich sił z gwizdkiem. Od pewnego czasu zdarza nam się razem sędziować mecze na boiskach i parkietach Opolskiego Związku Piłki Nożnej, bo zmieniliśmy jakiś czas temu przynależność.

 

 

Szymon Wiercioch

 

Kiedy po raz pierwszy suszyłeś ojcu głowę, żeby zabrał cię na mecz, który sędziuje? Co cię najbardziej w tym wszystkim pociągało?

 

- Wszystko się zaczęło, kiedy miałem 9 lat. Moja mama często chodziła do pracy na nocną zmianę, więc tata czasem musiał mnie z konieczności zabierać na mecze. Pakowaliśmy torbę i ruszaliśmy w drogę, bo zdarzały się nawet wyjazdy na drugi koniec kraju. Do dzisiaj została mi w pamięci atmosfera na trybunach ze spotkań w ekstraklasie Wisły Krakbet Kraków, kiedy na przykład grali z Red Devils Chojnice czy Gattą Active Zduńska Wola. Strasznie mi się to spodobało, ponieważ mogłem widzieć wszystko od środka. Być w sędziowskiej szatni, mieć kontakt z zawodnikami, a później zasiąść na trybunach i poczuć się jak kibic, oglądając na żywo najlepszych futsalistów w Polsce. Świat sędziowski, kiedy miałem kilkanaście lat, wydawał mi się bardzo elitarny. Nie każdy miał do niego dostęp. A ja dzięki tacie byłem w środku tego wszystkiego i chyba głównie dzięki temu złapałem tego bakcyla.

 

- Jak wiele pracy trzeba włożyć w to, żeby skończyć kurs sędziowski i piąć się w górę sędziowskiej hierarchii?

 

- W wieku 15 lat postanowiłem, że spróbuję pójść w ślady ojca. W pół roku zrobiłem kurs, później musiałem poczekać na 16 urodziny i następnie zacząłem biegać z gwizdkiem na meczach trampkarzy czy młodzików. Dla osoby, która lubi piłkę nożną czy futsal ukończenie szkolenia nie powinno być problemem. Wystarczy chęć do nauki, a później i tak boisko oraz parkiet wszystko weryfikują. Na początku ze względu na moją filigranową sylwetkę z tężyzną fizyczną nie miałem problemów. Teraz muszę trenować przynajmniej 3 razy w tygodniu, bo obiadki u mamy, dziewczyny i babci dają czasem o siebie znać. Trzeba się pilnować. Dzisiaj sporą wagę przykłada się do tego, żeby rozjemcy byli optymalnie przygotowani do prowadzenia zawodów pod względem fizycznym oraz merytorycznym. Szef kolegium sędziów, Przemysław Sarosiek dba o to, żebyśmy cały czas się rozwijali i nie stali w miejscu. 

 

- Kilka razy miałeś okazję sędziować mecze z ojcem. Jak było? Macie podobny pułap odgwizdywania przewinień?

 

- Mój tata ma w sędziowskim środowisku ksywkę „El profesor”, więc z nim prowadzi się zawody bardzo dobrze. Jeżeli chodzi o pułap reakcji na faule, to tutaj nieco się różnimy. Mój tata zawsze stara się podążać drogą środka i sędziować tak, żeby po końcowym gwizdku zadowoleni byli gospodarze i goście. Nie chce nikomu zajść za skórę, a ze wszystkich jego decyzji bije po oczach neutralność. Ja kompletnie nie przejmuję się tym, co myślą kibice, zawodnicy czy trenerzy. Staram się stosunkowo szybko likwidować ogniska zapalne, ale sam próg odgwizdywania przewinień mam dosyć wysoki. Może wynika to z faktu, że częściej sędziuję w I lidze, gdzie gra się bardziej fizycznie niż w ekstraklasie i mniej jest tej boiskowej finezji.

 

- Duża jest sędziowska przepaść między Futsal Ekstraklasą a I ligą? Poprzeczka mocno idzie w górę?

 

- W Futsal Ekstraklasie zawodnicy są bardziej dojrzali i wyrozumiali. Wiedzą, że wszyscy jesteśmy tylko ludźmi i sędziowie też czasem mogą się pomylić. Przechodzą nad tym do porządku dziennego i nie zaprzątają sobie tym szczególnie głowy. Inaczej sprawa wygląda w I czy II lidze, gdzie często gracze mają jakąś zadrę do rozjemcy. Potrafią wypomnieć jeszcze przed pierwszym gwizdkiem jakąś pomyłkę sprzed kilkunastu miesięcy i stwierdzić, że ktoś przyjechał ich znowu skrzywdzić. A tak przecież nie jest. Wszyscy staramy się z błędów wyciągać wnioski i robić wszystko, żeby zdarzały się jak najrzadziej.

 

- Twoje największe sędziowskiego marzenie?

 

- Wierzę, że za jakiś czas zostanę zauważony i będzie mi dane poprowadzić mecz jako pierwszy lub drugi arbiter w Futsal Ekstraklasie. Na razie mam okazję sprawować w elicie funkcję arbitra technicznego lub czasowego, więc jest okazja, żeby przyglądać się pracy bardziej doświadczonych kolegów. Oczywiście, że jednym z moich sędziowskich marzeń jest poprowadzenie meczu w futsalowej Lidze Mistrzów. Na pewno ciężko pracując oraz stawiając sobie ambitne cele można to osiągnąć. Praca sędziego nadal daje mi sporo radości i satysfakcji. Cieszę się, że poszedłem w ślady ojca.

 

Zdjęcie: Archiwum prywatne