Sobota21.12.2024, 16:00
Sobota21.12.2024, 16:00
Sobota21.12.2024, 17:00
Sobota21.12.2024, 18:00
Sobota21.12.2024, 20:00
Niedziela22.12.2024, 17:00
Niedziela22.12.2024, 17:00
- Zacznijmy metaforycznie… Zamienił pan toruńskie pierniki na śląski kołocz? Po trzech latach był smak na coś nowego?
- Jestem gotowy na nowe wyzwania i za namową prezesa Jarosława Jenczmionki, który jest wielkim pasjonatem futsalu, postanowiłem zamienić Toruń na Gliwice właśnie. Zatem tak – nastał czas na inny smak.
- Już postawiono przed panem konkretne zadania w Gliwicach?
- Cele są ambitne. Wiadomo, że w klubie po transformacji i po przejściu pod markę Piasta apetyty są spore. Natomiast czeka nas ogrom pracy nie tylko pod względem sportowym, lecz również organizacyjnym. Naszym sprzymierzeńcem będzie czas. Wierzę, że tak będzie. Że systematyczny wysiłek, konsekwencja w działu sprawią, że przyjdzie taki moment, iż Piast Gliwice będzie walczył o najwyższe lokaty. U nas często dominuje myślenie, żeby szybko, bez względu na wszystko wejść na szczyt. Każdy sportowiec – co naturalne – lubi wygrywać. Ja też i bardzo chcę zwyciężać. Z drugiej jednak strony bez planu, bez koncepcji, bez określenia perspektywy, nawet jeśli bardzo szybko osiągnie się sukces, można wówczas równie szybko spaść. Takie postrzeganie jest według mnie krótkowzroczne, jestem zwolennikiem przemyślanej strategii. Razem z prezesem Jenczmionka myślimy i działamy podobnie. Chcemy mądrze budować, a nie naprędce i byle jak. Tak by klub był mocny w każdym wymiarze. Liczę, że uda nam się to zrobić najszybciej jak to jest możliwe, niemniej jednak zdajemy sobie sprawę, że przed nami wiele, wiele pracy.
- Jeszcze na moment wróćmy do Torunia. Mieliście bardzo słaby początek rozgrywek i nic nie wskazywało na to, że możecie być medalistami mistrzostw Polski. Kiedy pan w to uwierzył?
- Na brązowy krążek trzeba patrzeć w kontekście mojej trzyletniej kadencji. Kiedy przychodziłem do Torunia, zaczęła się tam próba odbudowy futsalu. Po wielu latach istnienia Marwitu, nastąpiła katastrofa i futsal na chwilę z tego miasta zniknął. Awansowaliśmy z I ligi do ekstraklasy, przy czym każdy nasz ruch był przemyślany, konsekwentny. Nie chcieliśmy zdawać się na przypadek. Trzyletni plan się powiódł. I jestem bardzo wdzięczny za to, że w Toruniu z cierpliwością czekano na efekty, zaufano nam. Mam nadzieję, że tak samo będzie w Gliwicach. Przypomnę tylko, że zaraz po awansie jako beniaminek zajęliśmy wysoką, bo piątą pozycję, było to bodajże wyrównanie najlepszego wyniku Marwitu, który występował w ekstralidze ładnych parę lat. To już był sukces, zrobiło się o nas głośno, również medialnie poszliśmy w dobrym kierunku. W trzecim roku przebudowaliśmy drużynę, pojawili się nowi zawodnicy, dlatego też potrzebowaliśmy zgrania. Dodatkowo zmieniono system rozgrywek, lecz wiedzieliśmy, że mamy dodatkową rundę mistrzowską, możemy nieco więcej czasu przeznaczyć na adaptację. Dziękuję zawodnikom, że uwierzyli w to, co im przekazywałem. Wiedzieliśmy, że może być ciężko i było. Zresztą nikt na nas za bardzo nie stawiał, pojawiały się głosy, że będziemy bronić się przed spadkiem. Zaangażowanie graczy sprawiło, że mogliśmy na koniec radować się z medalu. Naszym celem było głównie znalezienie się w czołowej szóstce, a potem wszystko było już możliwe. Przecież pięć meczów oznacza piętnaście punktów do zdobycia.
- Czy pan uczy się czegoś od swoich zawodników?
- Trener, a właściwie dobry trener uczy się cały czas. Ja również. I nie tylko od graczy. Ale chociażby od innych szkoleniowców. Z natury jestem obserwatorem, chyba potrafię z tych moich obserwacji wyciągać wnioski… Sam byłem zawodnikiem, zatem wiem, jak boisko „wygląda” od drugiej strony; ktoś kto jest mądry jest w stanie dużo czerpać od innego człowieka i umieć to wykorzystać, aby stać się jeszcze lepszym. W minionym sezonie przygotowanie mentalne było na bardzo wysokim poziomie i mimo tego, że mieliśmy trudniejsze momenty, potrafiliśmy pokazać pewność siebie.
- Nigdy nie miał pan ochoty powiedzieć futsalowi „dość”. Bo powiedzmy sobie szczerze, zawirowań na pana trenerskiej ścieżce nie brakowało…
- Nie, nigdy… Oczywiście. Zdarzały się takie sytuacje w moim życiu zawodowym, że miałem dosyć pewnych zachowań, pewnych standardów, a właściwie braku jakichkolwiek standardów. Czasami niektórych osób... Wiele rzeczy do dzisiaj mnie irytuje, wkurza po prostu, lecz nie zmienia to mojego stosunku do futsalu. I raczej nie zmieni. Nie przewiduję, by moja pasja się skończyła.
- Trzeba o to spytać. Tytuł najlepszego szkoleniowca był dla pana niespodzianką, wszak nie przypadł on ani trenerowi mistrza kraju, ani wicemistrza…
- Dla mnie to spore zaskoczenie. Zrobiło mi się bardzo miło i cieszę się z tego, że drugi raz zostałem wyróżniony. Podchodzę do tego tytułu z pewną rezerwą, a to dlatego, że doskonale wiem o tym, iż gdyby nie świetna postawa moich zawodników, współpraca ze znakomitymi ludźmi z mojego sztabu i pomoc osób związanych z toruńskim futsalem, jak również kibiców, tej nagrody raczej bym nie otrzymał. Odbieram zatem ten tytuł jako tytuł dla całego naszego teamu i całego Torunia. Za który bardzo dziękuję.
- Wybiera się pan za granicę podpatrzeć jak trenują inni?
- Człowiek chciałby jeździć gdzieś co chwilę. Jednak nie zawsze jest łatwo znaleźć wolne. Fajnie, że kontakty, które przez lata zdobyłem, szczególnie te hiszpańskie, zaowocowały tym, że mogę odbywać staże. One są taką wartością dodaną, niezwykle cenną, gdy tylko będę mógł będę je kontynuował. Lubię rozmawiać z innymi trenerami, wymieniać się doświadczeniami, spostrzeżeniami, obserwować co dzieje się gdzie indziej. Do Hiszpanii mogę jechać właściwie, kiedy tylko będę chciał.
- Kiedy rozmawiamy właśnie jest pan w trakcie przeprowadzki, niedawno wrócił z mistrzostw Europy w minifutbolu w Brnie. Znajdzie się czas na wakacje?
- Nie ukrywam, że będzie go bardzo mało. Może uda się wygospodarować kilka dni… Jestem pracoholikiem i nawet jeśli mam wolne to i tak myślę o futsalu, działam.
- Dziękuję za rozmowę.
Tekst: Ewelina KOLANOWSKA
Fot. Artur SZEFER/Pogoń'04 Szczecin