Krzysztof Kusia: Po pierwszym treningu chciałem się schować

15.05.20Utworzono
/uploads/assets/2350/13173329_627862864033552_2802350869569835590_o.jpg
Kiedy rozpoczynał grę w futsal mecze trwały 60 minut, a piłka była łudząco podobna do tej, którą kopało się na trawiastych boiskach. Krzysztof Kusia przez lata był związany z krakowskimi klubami (Baustal, Kupczyk, Wisła), z którymi regularnie sięgał po najwyższe laury w kraju. Przywdziewał również z powodzeniem koszulkę Clearexu Chorzów. Zarzekał się, że nigdy nie zostanie trenerem, ale kiedy objął stery w Wiśle Krakbet szybko pojawiły się sukcesy. Jednak Biała Gwiazda w końcu zgasła, a kibice w Małopolsce czekają już kilka dobrych lat na futsalowe sukcesy zespołu z tego regionu. Czy lukę wypełni Bocheńskie Stowarzyszenie Futsalu?

- Łatwiej w Polsce być futsalowym zawodnikiem czy jednak trenerem? Pan miał okazję stać już po obydwu stronach barykady. Adrenalina chyba jest jednak nieco większa na ławce, bo na parkiet ciągnie, a już nie do końca na wszystko ma się wpływ.

 

- Zawsze się broniłem przed tym, żeby być trenerem, ale losy potoczyły się tak, a nie inaczej i już kilka dobrych lat się w to bawię. Nie ma co ukrywać, że punkt widzenia zawsze zależy od punktu siedzenia. Perspektywa się mocno zmienia, kiedy z zawodnika staje się człowiek szkoleniowcem. Kiedyś wielu futsalistów stawało się po zakończeniu kariery trenerami. A fachowców stricte od futsalu w czasach, kiedy biegałem po parkiecie brakowało. Dzisiaj jest z tym już o wiele lepiej. Są kursy, szkolenia, no i każdy ma możliwości pogłębiania wiedzy. Nie brakuje też nowych twarzy. Trochę gorzej sprawa wygląda wśród zawodników. Widzę to po Krakowie, gdzie kiedyś działało kilka lig środowiskowych. Zawodnicy często przyjeżdżali z innych województw, żeby zagrać mecz. Dzisiaj już na pewno nie robi się tego na taką skalę jak kiedyś.

 

- Pana zawodnicza kariera była związana z krakowskimi klubami: Baustal, Kupczyk, w końcu Wisła Krakbet. Nie można również zapominać o Clearexie Chorzów, w którym odnosił Pan sukcesy. Jak Pan wspomina ten okres? Liga wyglądała wtedy nieco inaczej niż dzisiaj?

 

- Zaczynałem grę, kiedy jedna połowa meczu trwała aż 30 minut, bramkarz nie mógł wyrzucić piłki za połowę, a futsalówka była tak naprawdę piłką z dużego boiska. Na własnej skórze odczułem zmianę przepisów. Zmieniało się też podejście samych zawodników, bo wielu łączyło grę na trawie z futsalem. W zmierzłych czasach bywało tak, że gracze spotykali się w klubie tylko raz w tygodniu, żeby razem potrenować. A w weekend jechali na mecz ligowy. Dzisiaj już by się tak chyba nie dało. Łączenie gry na dużym boisku i w hali w najwyższej klasie rozgrywkowej jest trudniejsze.

 

- Kiedy w sezonie 2014/2015 po wygranym meczu z Gattą Zduńska Wola cieszyliście się z kolejnego mistrzowskiego tytułu w Wiśle - wiedzieliście, że to początek końca?

 

- Nawet dzisiaj jest mi o tym ciężko mówić. Drużyna nie wiedziała, co się święci, bo musiała się w 100-procentach skupić na futsalu. Do mnie dochodziły niepokojące informacje, ale też zapewnienia, że jest szansa na uratowanie klubu. Prezes Piotr Wawro robił do samego końca wszystko, co było w jego mocy, żeby nie ziścił się czarny scenariusz. Niestety nie udało się uratować tego projektu. Wielka szkoda, bo plany były ambitne. Mieliśmy zagrać w europejskich pucharach i jeszcze wzmocnić zespół kilkoma zagranicznymi futsalistami. Bolało to tym bardziej, że mieliśmy swoich wiernych kibiców, klub działał jak na tamte warunki bardzo profesjonalnie i wyglądało to wszystko stabilnie. Niestety życie czasem pisze różne scenariusze.

 

- Od momentu kiedy Biała Gwiazda odnosiła sukcesy Małopolska nie może się doczekać klubu, który na dłużej zagościłby w Futsal Ekstraklasie. Solne Miasto i Lex Kancelaria to były ciekawe projekty, ale niestety bez zabezpieczonego budżetu na odpowiednim poziomie.

 

- Trudno jest komentować to, co wydarzyło się w przypadku Lex Kancelarii, bo wszyscy zostaliśmy oszukani. Kibice ograbieni z emocji, a zawodnicy i trenerzy do dzisiaj nie zobaczyli pieniędzy, które mieli obiecane. Ciężko jest mi zrozumieć upadek Solnego Miasta, ponieważ to klub z tradycjami, który sporą wagę przykładał do pracy z młodzieżą. Niestety po awansie do Futsal Ekstraklasy wszystko się rozsypało jak domek z kart. Z drugiej strony nie było tajemnicą, że zawodnicy z Krakowa nie chcieli tam za bardzo grać. Jest szansa, że Bocheńskie Stowarzyszenie Futsalu awansuje do elity i zagości w niej na dłużej. To dobry przykład klubu budowanego na zdrowych zasadach. Małymi krokami prezes Rafał Czaja dąży do określonego celu, a trzon zespołu stanowią zawodnicy, którzy grali w drużynach młodzieżowych.

 

- Obecnie jest Pan szkoleniowcem zespołu akademickiego Uniwersytetu Ekonomicznego kobiet i mężczyzn. Do kogo trzeba mieć więcej cierpliwości?

 

- Najpierw zarzekałem się, że nie będę trenerem. Później nie chciałem trenować nigdy kobiet, ponieważ uważałem, że w ogóle się tam nie odnajdę. Co więcej po pierwszy treningu chciałem się schować i nie wychodzić. Jednak już dzisiaj mogę powiedzieć, że z perspektywy czasu jest to niezwykle wdzięczna praca i daje mi sporo satysfakcji. Dziewczyny w 100-procentach przykładają się do treningu i gołym okiem widać jak duże postępy poczyniły w krótkim czasie. Teraz czekamy na decyzję Polskiego Związku Piłki Nożnej w sprawie Final Four. Zobaczymy czy będzie nam dane powalczyć o coś więcej w obecnej kampanii.

 

- Jak Pan dzisiaj ocenia poziom sportowy Futsal Ekstraklasy? Zagraniczni zawodnicy uatrakcyjniają rozgrywki?

 

- Nawet ściąganie zawodników do polskiej ligi takich zawodników jak Adriano Foglia ma sens. Kiedy go zobaczyłem pierwszy raz po przyjeździe do Polski to byłem mocno zdziwiony jego mało sportową sylwetką. Jednak kiedy zaczął grać pokazał, że ma to coś i to bez względu na przygotowanie fizyczne czy liczbę kilogramów. Samo podglądanie takiego zawodnika, trenowanie z nim – tego się nigdzie nie kupi. Uważam, że na grze zagranicznych graczy w naszej lidze możemy wszyscy skorzystać. Naprawdę zaczynają do nas trafiać futsaliści, którzy sporo potrafią. Poziom sportowy co prawda powolutku, ale ciągle idzie do góry. To ekstra sprawa, że włodarzom Piasta udało się zatrudnić w Gliwicach Orlando Duarte. To postać znana i doceniana w futsalowym świecie. Możliwość trenowania pod jego skrzydłami na pewno dla wielu polskich futsalistów jest gratką.


 

Zdjęcie: Archiwum prywatne