Marcin Stanisławski: Szukam dla siebie nowej drogi

05.06.20Utworzono
/uploads/assets/2393/DSC_8235.jpg
21 maja 2020 roku zakończyła się przygoda Marcina Stanisławskiego z Gattą Active Zduńska Wola. Z Kocurami jako grający trener świętował zdobycie mistrzostwa Polski, cieszył się ze zdobycia Pucharu Polski oraz przeżywał wielkie wzloty i bolesne upadki. Dla kibiców w Zduńskiej Woli był generałem, który zawsze stał na pierwszej linii frontu. Teraz jednak przyszedł czas na krótki odpoczynek i nowe wyzwanie. Czy wkrótce zobaczymy go ponownie na trenerskiej ławce?

- Dlaczego zdecydowałeś się odejść z Gatty Active właśnie teraz? Sezon zakończyliście na podium, Zduńska Wola po roku posuchy znowu może się cieszyć z medalu.

 

- To na pewno nie była spontaniczna decyzja. Do tego ruchu dojrzewałem przez jakiś czas. Kilka miesięcy pracowałem z myślą, że są to moje ostatnie chwile w tym klubie, a uraz w pierwszym meczu z MOKS-em który wyeliminował mnie do końca sezonu sprawił, że miałem świadomość, że to był mój ostatni mecz w barwach tego klubu. Nie chciałem robić z tego teatru, ponieważ ważniejsze było, żeby wszyscy koncentrowali się na grze. Gatta jest zarządzana optymalnie na możliwości, które posiada klub. Czy doszło do zmęczenia materiału? Nigdy nie myślałem o tym w ten sposób, choć wszyscy dobrze wiedzą, że materiał ludzki w tym klubie robił się coraz krótszy. Sporo satysfakcji dała mi możliwość pracy z Jaśkiem Dudkiem, błysk w oczach, sfokusowanie na ciągły rozwój, wkładanie maksimum energii w każde zagadnienie - teoretyczne i praktyczne. Trochę brakowało mi u nas w zespole, takich młodych graczy. Uważam, że ja z klubem - oraz klub ze mną - doszliśmy do ściany i ta decyzja ma spowodować, że obie strony ją przebiją i pójdą dalej, już swoją własną drogą.

 

- Ostatni sezon w waszym wykonaniu przejdzie pewnie za jakiś czas do historii i niektórzy może za rok czy dwa bardziej docenią ten brązowy medal. 1 września nikt praktycznie na was nie stawiał. Wiele osób skazywało was na rolę ligowego średniaka

 

- Biorąc pod uwagę fakt, że po raz pierwszy mieliśmy w kadrze tak wielu zagranicznych graczy to sam się zastawiałem jak to zafunkcjonuje, nie tylko od strony sportowej. Patrząc z tej perspektywy zdobycie medalu wydawało się początkowo mało realne, nie myślałem nawet o tym. Kluczowe dla nas było zwycięstwo u siebie z Constractem Lubawa tuż przed świętami Bożego Narodzenia. To był dla nas naprawdę duży przełom i sygnał, że możemy się szybko odbudować. Po świąteczno-noworocznej przerwie zaliczyliśmy jeszcze kapitalny come back w starciu ze Słonecznym Stokiem i do połowy marca nie przegraliśmy meczu oraz awansowaliśmy do półfinału PP. Seria meczów bez porażki mocno nas podbudowała, dodała jeszcze większej pewności siebie. Trwał nasz marsz w górę tabeli, który zaprowadził nas ostatecznie na podium. Szkoda, że nie udało się dokończyć rozgrywek, bo nasze apetyty zostały mocno rozbudzone.

 

- Jeżeli ktoś spędza tyle lat w jednym klubie i zostawia w nim kawał serca, to pewnie odejść nie jest łatwo?

 

- Ciężko się odchodzi z miejsca, gdzie spędziło się 8,5 roku. Pisząc pożegnalnego posta na Facebooku miałem przed oczyma wszystkie ważne momenty. Wróciły wspomnienia, kiedy przyszedłem do klubu. Pojawiły się te związane z etapem, kiedy zostałem wdrożony do sztabu szkoleniowego. Sukcesy, porażki, wygrane i przegrane mecze – to przecież szmat czasu. Dzisiaj wszyscy patrzą na Futsal Ekstraklasę przez pryzmat sukcesów Rekordu, który od kilku lat jest poza zasięgiem. To prawda, więc tym bardziej nasza walka z nimi do ostatniej kolejki w 2017 roku, czy kolejne wicemistrzostwo w 2018, to wielki powód do dumy. Gatty jako klubu i dla nas zawodników i trenerów. Ja pamiętam jednak też rozgrywki, kiedy na fali była Wisła Krakbet Kraków, a my biliśmy się z nią o mistrzowski tytuł do ostatniej kolejki, a była jeszcze przecież pniewska Akademia, Pogoń Szczecin czy Clearex Chorzów, wszyscy z mistrzowskimi czy medalowymi aspiracjami. W ciągu 6 lat mojej przygody jako trenera Gatty zdobyliśmy 5 medali. Nie byliśmy klubem w 100-procentach zawodowym, wszyscy pracują. A już organizacja pracy z 3 strażakami to dopiero wyzwanie. Dobrze wspominam ten okres, bo właśnie w ciągu tych lat się rozwinąłem jako trener i za to też jestem klubowi bardzo wdzięczny. To właśnie Gatta pozwoliła mi zaistnieć jako szkoleniowcowi, ale ta współpraca przyniosła korzyści obu stronom. Pożegnania nigdy nie są łatwe. Mam nadzieję, że będą miał szansę wejść na halę i podziękować kibicom, bo z nimi zawsze miałem bardzo dobre relacje.

 

- Jakie są twoje najbliższe plany? Chcesz skupić się przez chwilę na szkoleniu młodzieży? Czy jednak widzisz siebie w roli trenera drużyny seniorskiej?

 

- Szukam dla siebie nowej drogi, która pozwoli mi się nadal rozwijać. W czasie ostatnich kilku lat żyłem bardzo intensywnie, ponieważ futsal łączyłem z pracą w reprezentacji w piłce plażowej. Wyjazdów, turniejów i sukcesów było sporo, ale beach soccer częściowo już też jest dla mnie etapem zamkniętym. Tych futsalowych gór w Polsce jest jeszcze kilka do zdobycia. Jest kilka klubów, które na pewno zaspokoiłyby moje ambicje, ale na razie zamierzam chwilę odpocząć, poczekać co się wydarzy i poświęcić trochę więcej czasu rodzinie. Będę miał okazję popracować więcej z dziećmi, ponieważ prowadzę również zajęcia w akademii, a praca z nimi daje mi mnóstwo satysfakcji. Spojrzę na kilka rzeczy z boku i poczekam aż coś ciekawego się wyklaruje. Nie ukrywam, że bardzo chciałbym podpatrzeć jak pracują inni trenerzy w klubach naszej ligi i być może skorzystam z pewnego rodzaju stażów. Jest kilku trenerów, którzy w pewien sposób mnie inspirują i na pewno od każdego można się czegoś nauczyć.

 

Zdjęcie: Gatta Active Zduńska Wola