Szarpak: Zespoły, które przyjeżdżają na Widzew, marzą o takim dopingu

09.09.22Utworzono
/uploads/assets/4408/FE_MECZ_KOLEJKI_CYTAT_2.png
W piłkarskim Widzewie Łódź spędził dziewięć sezonów, w trakcie których dwukrotnie świętował mistrzostwo Polski. Jego bramka w meczu z Legią Warszawa zadecydowała nawet o jednym z nich. Przed zbliżającym się klasykiem Widzew – Legia porozmawialiśmy krótko z Piotrem Szarpakiem.

Nie patrząc na derby z ŁKS-em Łódź, spotkanie z Legią Warszawa jest najważniejszym w sezonie dla Widzewa Łódź?

Może nie jest to najważniejsze spotkanie, ale z pewnością najfajniejsze. Trzeba pamiętać, że punkty trzeba zdobywać ze wszystkimi, natomiast to są dwie marki, które bez względu na to w jakiej dyscyplinie sportu by się nie spotkały, to wytwarza to dodatkowe emocje. Są to dwa utytułowane kluby, które rywalizują na wysokim poziomie, a teraz już nie tylko na trawie, ale również i w futsalu.

Gdy pan grał w piłkę, Franciszek Smuda nie musiał pewnie dodatkowo motywować przed takimi meczami.

To zależy od zawodników, od trenera… Nie ma na to złotej reguły. W takich meczach trzeba się wznosić na wyżyny, bowiem po przegranym spotkaniu wiadomo jakie są reakcje. Natomiast trzeba brać pod uwagę, że będziemy mieć dwie drużyny, z których każda chce wygrać. Sport jest taką dziedziną, że można polec, ale jeśli zrobi się to po dobrym meczu, kibic będzie o tym pamiętał. Jeśli natomiast odda się te punkty bez walki, to jest to nieprzyjemne i zostaje jakaś zadra u zawodników, którzy grali.

Zakładając, że hala będzie wypełniona, to czy mając taki doping jak na stadionie przy Piłsudskiego, może on paraliżować zawodników?

Myślę, że jednych paraliżuje, a drugim to pomaga. Myślę, że te zespoły, które przyjeżdżają na Widzew, marzą o takim dopingu, aby mieć go u siebie. Przy takim dopingu gra się lepiej. Wiemy jak to wygląda, gdy na stadionie dla 20 tysięcy osób przychodzi ich dwa tysiące – jest trochę taka śmieszna IV liga. Tu natomiast, gdy wchodzi się do Serca Łodzi i za każdym razem jest on od 1. do 90. minuty, bez względu na wynik spotkania, to jest to naprawdę fajne uczucie i to nie tylko dla zawodników Widzewa, ale również dla drużyn, które tu przyjeżdżają.

Które spotkanie Widzewa z Legią wspomina pan najbardziej? To z 1997 roku i odwrócenie wyniku 2:0 na 2:3, czy to, które odbyło się rok wcześniej, gdy to pan zdobył zwycięską bramkę, a Widzew kilka tygodni później zdobył mistrzostwo Polski?

Nie odbieram tego tak, abym któreś spotkanie miał wyróżnić. To, że udało się strzelić gola, to jest jedna rzecz. Na pewno satysfakcja była większa w 1997 roku, bo graliśmy bezpośrednio o mistrzostwo Polski, a gdybyśmy przegrali lub zremisowali, te szanse byłyby mniejsze. Ale również nie ujmuje zespołowi, gdy graliśmy w dziesięciu przez większą część spotkania i musieliśmy się nisko bronić (mecz z sezonu 1997/98 wygrany przez Widzew 1:0 po golu Piotra Szarpaka, czerwoną kartkę w 29. minucie obejrzał bramkarz Arkadiusz Onyszko przyp. red.). Nie chciałbym zatem któregoś z tych spotkań postawić na pierwszym miejscu – oba gatunkowo były dość wysokie, także zostawię to na równi.

O wskazanie wyniku lub zwycięzcy będzie się pan w stanie pokusić?

Byłbym „niewidzewski”, gdybym powiedział, że Widzew u siebie nie wygra, mimo że jest debiutantem. Trzymam kciuki, tak jak każdy kto grał w Widzewie, kto jest za Widzewem. Na pewno chciałbym, aby wynik był lepszy niż u kolegów, którzy przegrali z Legią u siebie (ostatnie spotkanie obu drużyn w PKO Ekstraklasie zakończone wygraną Legii 2:1 przyp. red.).