Tomasz Trznadel. "Wierzyć w to, co się robi"

20.06.17Utworzono
/uploads/assets/31/Trznadel_Euromaster.JPG
Na początku sezonu niewielu dawało im szansę na utrzymanie. Oto bowiem Euromaster Chrobry Głogów na inaugurację przegrał z Gattą aż 11:0. A potem nie było lepiej, bo w całej rundzie jesiennej głogowianie zwyciężali zaledwie dwa razy, zresztą z późniejszymi spadkowiczami: Solnym Miastem Wieliczką i Red Devils Chojnicami. Niespodziewanie, już w czasie serii rewanżowej Głogów wygrał na wyjeździe z Rekordem Bielsko-Białą! Miał też zabójczą końcówkę, z sześcioma kolejnymi zwycięstwami. O tym, dlaczego trzeba wierzyć w to, co się robi i jak ważne jest w życiu szczęście opowiada Tomasz Trznadel, szkoleniowiec Euromastera Chrobrego Głogów.

- Latem ubiegłego roku drżeliście o to, czy wystartujecie w Futsal Ekstraklasie. Udało się, ale pod względem wyników długo było kiepsko. Pan spodziewał się tego, że będziecie dostarczać punkty innym? - Czy się spodziewałem? Odeszło od nas sześciu zawodników, a w ich miejsce przyszli nowi, młodzi, na dorobku, mogę nawet o nich powiedzieć, że „do obróbki”. Nie wiedzieliśmy, czy uda nam się zebrać cały skład, jak to wszystko będzie wyglądało. Właściwie nie mieliśmy okresu przygotowawczego, spotkaliśmy się na dwa tygodnie przed rozpoczęciem ligi. Zdążyliśmy jeszcze rozegrać jakieś spotkania kontrolne, nie wskazywały one na to, że będzie aż tak źle. Tymczasem w Zduńskiej Woli była klęska. I później punktów nie przybywało. - Jak zatem zmotywować drużynę, dotrzeć do zawodników, gdy przegrywa się mecz za meczem? - Trzeba wierzyć w to co się robi. I tyle. Gdybyśmy nie wiedzieli jaka była sytuacja i nie zdawali sobie sprawy z tego co się dzieje, byłoby zaskoczenie. A tak wiedzieliśmy, że tylko wartościowe treningi, praca mogą nam pomóc. Z treningu na trening rzeczywiście było lepiej, zaczęliśmy tworzyć kolektyw. Upatrywaliśmy swojej szansy w rundzie dodatkowej, stało się tak jak się stało. Była w naszym wykonaniu naprawdę niezła. - Ósme miejsce jakie zajęliście na koniec jest na miarę waszych możliwości tak kadrowych jak i finansowych? - Ósme miejsce to nasz duży sukces. Jeśli weźmiemy pod uwagę wszystkie klubowe aspekty, od organizacyjnego przez finansowy po kadrowy. Zdawaliśmy sobie sprawę, że będzie ciężko, bo też ciężka jest nasza sytuacja. Nie mamy i nie mieliśmy komfortu pracy. Powiem tak: nie zdziwilibyśmy się nawet, gdybyśmy spadli z ekstraklasy… Zawodnicy pracują na zmiany, ja próbuję wszystko jakoś posklejać, pogodzić. Z wieloma umawiałem się na indywidualne treningi. Tyle, że taktyki już się w taki sposób nie wypracuje, do tego potrzebna jest już cała drużyna, a przynajmniej jej większa część. Przez cały rok w taki sposób jednak funkcjonowaliśmy. A proszę pamiętać, że do tego wszystkiego, jak w każdym innym zespole, pojawiają się przecież jakieś choroby, kontuzje. My nie żyjemy z pieniędzy miasta. Nie oglądamy się na inne stowarzyszenia, innym łatwo nas krytykować, nie jest też żadną tajemnicą, że nie wszyscy w Głogowie spoglądali na nas przychylnie. Nie chcę jednak rozwijać tego tematu, nie będę tego więcej komentował. Trzeba patrzeć na siebie. Przetrwaliśmy dzięki wsparciu prywatnych sponsorów, jesteśmy im wdzięczni. Ja jestem pełen podziwu i uznania dla pana Grzegorza Karbownika z firmy Euromaster, który wykłada na naszą sekcję pieniądze, ale wkłada także serce i w dużej mierze dzięki niemu ekstraklasa futsalu mogła gościć w mieście. - Jest satysfakcja z pokonania 4:5 mistrza Polski na jego terenie po zaciętym i ciekawym meczu? - Jechaliśmy na ten pojedynek w jego dniu, dwoma samochodami, byliśmy bez obiadu, do dyspozycji miałem dwie czwórki. Zaczęło się dla nas bardzo źle, bo od straty gola. Mecz z Rekordem był dla nas przełomem, wygrać tam to jest coś. Owszem, mieliśmy w tym spotkaniu bardzo dużo szczęścia, świetnie bronił Michał (Długosz – przyp. red.). Ale tak to już zwykle jest, że szczęściu można pomóc. Jednak nie dam sobie wmówić, że strzelenie aż pięciu bramek było przypadkowe czy szczęśliwe. Zresztą w rundzie rewanżowej prezentowaliśmy się nieźle, choć… wciąż przegrywaliśmy. Jednak były to porażki nieznaczne, jak chociażby z Gatta 1:0, po walce. - W trakcie sezonu bardzo rzadko decydował się pan na krytykowanie swoich zawodników, podkreślając jak trudną macie sytuację i że pan szanuje to, że wybiegają na boisko. - Każdy wyjazd wymaga od zawodników „zabiegów”: brania urlopów, przekładania zmian, do tego dochodzi jeszcze takie zwyczajne zmęczenie pracą zarobkową. Oni naprawdę ciężko pracują… - Końcówka w waszym wykonaniu była imponująca. Skąd się wzięła się tak wysoka forma? - Oprócz meczu z Rekordem, drugim takim ważnym spotkaniem był mecz w Gdańsku, wygraliśmy go 6:3, czyli trzema bramkami. To dawało nam komfort rozgrywania w grupie spadkowej trzech pojedynków u siebie. Ktoś może się z tego śmiać, powiedzieć o nas „wariaci”, ale my do Gdańska jechaliśmy z założeniem, że wygramy właśnie trzema golami. I tak się stało. I potem już poszło. Niektóre mecze wygraliśmy nieco szczęśliwie, nauczyliśmy się też trafiać do siatki przeciwników w samych końcówkach. Tak, mieliśmy trochę szczęścia, ale zapracowaliśmy na nie. - Co teraz? Czy już wiadomo, że nie będzie takich problemów jak przed rokiem i spokojnie będziecie się przygotowywać do sezonu. Do kiedy odpoczywacie? - Na te pytania trudno odpowiedzieć. Bo nasza sytuacja wcale się nie zmieniła. Mam tylko nadzieję, że futsal zostanie w Głogowie czy też w ogóle na Dolnym Śląsku… - Formuła z podziałem na grupę mistrzowską i grupę spadkową się sprawdziła? - Oczywiście, że się sprawdziła i nie mówię tego tyko dlatego, że akurat w naszym wykonaniu była ona tak dobra. Dla wielu zespołów, gdyby obowiązywała stara formuła, sezon tak naprawdę zakończyłby się marcu. Tymczasem graliśmy do końca maja i niemal wszyscy o coś, proszę zauważyć jak wiele ekip broniło się przed spadkiem. - Nie żałuje pan zamiany dużej piłki na futsal? - Minęło już tyle lat… Zresztą nie straciłem, co oczywiste, kontaktu z piłką nożną, trenuję przecież także małych piłkarzy. Tak to już jest, że futbol na niższych niż ekstraklasowy poziomach, niż reprezentacyjny nie jest za bardzo widowiskowy. A futsal – tak. Owszem, futsal to wciąż jeszcze niszowa dyscyplina, a przecież wiele osób ją uprawia, często wybiera się grę w hali, na niewielkich boiskach. Mam nadzieję, że przyjdzie taki moment, że ten widowiskowy sport przestanie być uważany za niszowy, bo na to zasługuje. - Gdyby za sprawą czarodziejskiej różdżki miał pan nieograniczony budżet i mógł kupić trzech graczy, to postawiłby pan na… - Patrząc przez pryzmat nie tylko umiejętności, ale także przydatności do mojej drużyny na pewno marzyłbym o Marcinie Mikołajewiczu. On jest zawsze gwarancją zdobycia dużej liczby bramek, taki zawodnik przyda się w każdej ekipie. Do tego na pewno ktoś doświadczony, tutaj wskazałbym na Jana Janovskiego, bardzo go szanuję, jego umiejętności. Trzeba też postawić na kogoś młodego, perspektywicznego i dla mnie kimś takim byłby Mikołaj Zastawnik. Taki tercet sobie wymyśliłem (śmiech). - Dziękuję za rozmowę. Tekst i fot. Ewelina KOLANOWSKA