Piątek22.11.2024, 20:00
Sobota23.11.2024, 16:00
Sobota23.11.2024, 18:00
Niedziela24.11.2024, 16:00
Niedziela24.11.2024, 18:00
Niedziela24.11.2024, 18:00
Niedziela24.11.2024, 18:00
Przede wszystkim muszę zacząć od gratulacji, ale także od pytania czy Mikołaj Zastawnik jest jeszcze wyspanym zawodnikiem i czy zdążył się już przyzwyczaić do nowych obowiązków?
Jeszcze tak. Szczerze mówiąc, myślę, że ciągnę jeszcze na takich emocjach, bo wiadomo, że jest to dla nas nowa sytuacja. Myślę, że dobrze dopełniamy się żoną w tej kwestii. W nocy wstaje żona i jeżeli jestem potrzebny, to pomagam, a jeżeli nie, to staram się jak najwięcej odpoczywać. W dzień natomiast, przed treningiem i po nim staram się bardziej przejmować te obowiązki. Naturalnie jest wtedy też przy mnie i przy dziecku żona, ale wtedy ja z nim bardziej jestem, abym mógł odpocząć w nocy, a żona w dzień.
Jak w ogóle wyglądała ta sytuacja w trakcie zgrupowania jeszcze przed meczem z Ukrainą. Czy ty wiedziałeś, że to może wydarzyć się w każdym momencie i będziesz musiał na chwilę opuścić reprezentację, a wszystko było już dogadane wcześniej, czy było to dla ciebie kompletnym zaskoczeniem?
To było kompletne zaskoczenie. Pierwotny termin był na 21 marca, zatem na kadrę jechałem z chłodną głową, wiedząc, że nic się nie wydarzy, aczkolwiek lekarz informował nas, że może się to zacząć jakieś dwa tygodnie wcześniej. Zaczęło się trzy tygodnie wcześniej i było to dla mnie totalne zaskoczenie. Dostałem telefon w nocy od mamy mojej żony, bodajże była to druga-trzecia w nocy, że się zaczęło. Nie myśląc długo poszedłem do trenera, powiedziałem jaka jest sytuacja, spakowałem się i pierwsze co mi wpadło do głowy to samochód. Wiadomo, że człowiek wtedy nie myśli trzeźwo – z perspektywy czasu uważam, że można było też polecieć samolotem, ale to było tak późno w nocy, że pomyślałem tylko o samochodzie. Na szczęście Krzysztof Habrat, nasz fizjoterapeuta zgodził się ze mną pojechać, bo ja byłem tak roztrzęsiony, że cieszę się, że trener nie puścił mnie samego, choć na początku był taki pomysł, abym jechał sam. Trener się jednak nie zgodził, poprosił fizjoterapeutę, on pojechał ze mną i szczęśliwie dojechaliśmy do Katowic. Byłem przy żonie w tym najważniejszym momencie, a trener zgodził się, aby dać mi te półtora-dwa dni wolnego i w niedzielę już z samego rana wracałem do Koszalina na mecz z Azerbejdżanem.
Po tym wydarzeniu czułeś się jakoś tak dodatkowo naładowany pozytywną energią? Czymś takim co w zasadzie słowami nie da się do końca określić. Był kiedyś taki utwór „30 centymetrów ponad chodnikami” – czy ty się tak właśnie czułeś, bo to co później zaprezentowałeś na boisku, to tego nie da się tego jakoś zwyczajnie opisać?
Myślę, że tak. To dało mi takiego w cudzysłowie „kopa”. Mówiłem mojej żonie, że wracając na zgrupowanie – bo też była to dla nas trudna sytuacja, że mogłem być przy niej niecałe dwa dni i musiałem wracać – że będę starał się zagrać tak, aby ona była ze mnie dumna, ale też córka – abym mógł jej kiedyś powiedzieć, gdy będzie oglądać ten mecz, że zagrałem go właśnie dla niej. Powiedziałem żonie, że będę chciał strzelić bramkę, aby pokazać moją wymarzoną „kołyskę” i to jeszcze w tak ważnym spotkaniu z Azerbejdżanem, który był również w telewizji, dzięki czemu oglądało go bardzo dużo osób, podobnie zresztą jak w hali. Udało się, ale nie sądziłem, że takiego „kopa” mi to doda, że strzelę aż pięć bramek. Miałem zatem zaplanowaną jedną cieszynkę dla jednej bramki. Wyszło inaczej z czego się bardzo cieszę, ale te kolejne cieszynki już były takie spontaniczne. Nie wiedziałem jak mam się cieszyć, nie wiedziałem co się dzieje na tym parkiecie strzelając bramkę za bramką.
Rozumiem zatem, że w szoku byłeś już w trakcie spotkania, a nie dopiero po nim?
Tak, dokładnie tak. Nie dowierzałem jak już padała trzecia, czwarta bramka. Było to bardzo miłe, wspaniałe wręcz uczucie. Myślę, że taki mecz gra się jeden na milion. Zagrać w tak ważnym meczu eliminacji mistrzostw świata, w TVP Sport przy pełnej hali. Cieszę się, że to właśnie był mój dzień, a cała ta wcześniejsza sytuacja dała mi tylko dodatkowego „kopa”.
Na wszystkie gratulacje udało się odpowiedzieć, czy może te spływają jeszcze do dziś i cały czas na nie odpowiadasz?
Na Facebooku, Instagramie, Messengerze, w SMS-ach siedziałem bardzo długo. Ten telefon właściwie był cały czerwony i do tej pory zbieram gratulacje. Jestem teraz u siebie na wsi i gdy wchodzę do sklepu, większość osób stoi i mi gratuluje – czy to narodzin córeczki, czy też tego wspaniałego meczu.
Wracałeś po meczu z Azerbejdżanem myślami jeszcze do tego spotkania z Czechami? Można powiedzieć, że ta radość z sukcesu awansu na EURO, która wtedy został ci w pewnym stopniu odebrana, dziś wróciła z wielokrotnie większą siłą i to nie tylko na polu sportowym.
Wracałem. Też przede wszystkim dlatego, że byłem w pokoju z Sebastianem Leszczakiem – bohaterem tamtego spotkania. Rozmawialiśmy jak wspaniałe jest to uczucie. Sebastian wtedy można powiedzieć załatwił mecz. Pracowała na to oczywiście cała drużyna, ale bohater był tylko jeden. Tak samo w tym meczu – cała drużyna pracowała na sukces zespołu, ale też na mój sukces indywidualny. Wracałem zatem do tamtego meczu. Wtedy również się cieszyłem po wygranej, ale nie były to takie same emocje. Patrząc z boku i nie mogąc pomóc drużynie, to jest to całkowicie coś innego, niż grać w tym meczu i wiedzieć, że wynik też poniekąd zależy od ciebie.
Selekcjoner Błażej Korczyński już po meczu stwierdził, że gdyby przed spotkaniem powiedział, że strzelicie siedem bramek, to sam musiałby się zastanowić czy mu się coś nie pomyliło. Jak zatem wyglądała sytuacja przed meczem? Czy waszym celem było wygranie różnicą dwóch bramek lub większą, czy może interesowało was po prostu zwycięstwo, a jakim wynikiem, to było już kwestią drugorzędną, bo też każda wygrana dawała wam bezpośredni awans?
Na pierwszy mecz z Azerbejdżanem nie polecieliśmy w pełnym składzie. Zabrakło Michała Kubika i kilku innych podstawowych zawodników, więc jechaliśmy osłabieni. Mimo to, już tam czuliśmy niedosyt. Czuliśmy, że zabrakło niewiele, aby wyrwać choć jeden punkt. Zderzyliśmy się wtedy też ze ścianą, z taką brazylijską grą. Wiedzieliśmy czego możemy się spodziewać, ale naprawdę wtedy to była taka twarda, chamska gra. I już od razu po meczu w hotelu powiedzieliśmy sobie, że jak oni przyjadą do Polski, to będzie właśnie ten moment, aby pokazać, że nie jesteśmy chłopcami do bicia, że nie jesteśmy taką reprezentacją jak im się wydaje, ale możemy z nimi zagrać jak równy z równym. I każdy przed tym spotkaniem teraz miał to w głowie. Było widać w hotelu, że jesteśmy zmotywowani na ten mecz. Widziałem po chłopakach, gdy rozmawialiśmy między sobą, że nie było takiego wahania się pod tytułem „Kurczę, co będzie jak zremisujemy?”, „Czy porażka nam starczy, aby bezpośrednio awansować?” albo „Z kim możemy zagrać w barażach?”. Wiadomo, że w trakcie zgrupowania w formie żartów padały takie zwroty z cyklu „Co by było gdyby”, ale już w trakcie meczu była pełna mobilizacja. Chcieliśmy się odgryźć za porażkę w Azerbejdżanie. Za tą chamską i twardą grę, no i myślę, że postawiliśmy im równe warunki, że daliśmy im odczuć, że nie jesteśmy tymi chłopcami do bicia, że potrafimy grać twardo i konsekwentnie, a przede wszystkim skutecznie. Wierzyliśmy zatem w tą wygraną, choć może niekoniecznie aż tak wysoką. Chcieliśmy wygrać i nikt nie myślał, aby prowadzić dwoma bramkami i utrzymać wynik. Nie. Graliśmy do końca i walczyliśmy o każdą kolejną bramkę.
Po meczu świętowanie w hotelu trwało długo, czy nie było na to specjalnie czasu ze względu na inne zobowiązania – poranne powroty do domów i obowiązki klubowe?
Powiem szczerze, że to było chyba najsłabsze świętowanie jakie mogło być (śmiech). Wróciliśmy późno do hotelu i zanim zjedliśmy kolację, zdaliśmy sprzęt i pomogliśmy kierownikowi drużyny, aby tej pracy na następny dzień miał jak najmniej, to do świętowania byliśmy gotowi jakoś o północy-pierwszej w nocy. Z rana wszyscy się rozjeżdżali, więc usiedliśmy tylko na godzinę-dwie poświętować mecz i narodziny mojej córki, a następnie wszyscy rozeszli się kulturalnie do pokojów. Świętowanie zatem było, ale bez wielkich szaleństw.
Lepiej teraz mniej, niż później. Po Elite Round trzeba będzie nadrobić to świętowanie.
Zgadza się. Jeżeli tylko będziemy grać z takim skutkiem jak to sobie wymarzyliśmy, to świętowania już nikt z nas nie odpuści.
Zmieniając nieco temat i przechodząc do sytuacji klubowej. Czujesz, że to może być twój najlepszy sezon pod względem indywidualnym? Patrząc na obecne statystyki i mając w głowie jeszcze nadchodzącą fazę play-off, powinieneś chyba przebić swoje wyniki z sezonu 2018/19.
Szczerze mówiąc, to nie pamiętam jakie wtedy miałem dokładnie liczby.
Z tego co pamiętam, to 25 bramek…
…tak 25 bramek i chyba 15 asyst. Trudno mi powiedzieć. Myślę, że obecnie jestem w takiej dyspozycji strzeleckiej i w takiej formie, że jest szansa, ale na ten moment nie myślę o tym. Skupiam się tylko na tym, żeby drużyna z mojej gry i moich bramek miała jak najwięcej korzyści. Nie myślę o tym czy będę królem strzelców, czy najlepszym zawodnikiem, czy najsłabszym. Nawiąże tu może do słów selekcjonera i tego jak rozmawialiśmy z Sebastianem Leszczakiem: Praca całego zespołu wywinduje jednostki i ich umiejętności. Skupiam się teraz zatem na pracy ogólnej – dla drużyny, a indywidualne rekordy i osiągnięcia przyjdą potem same. Oceniając jednak, uważam, że ta runda jest nieco lepsza w moim wykonaniu, ale pierwszą rundę to praktycznie przespałem. Miałem pierwsze trzy-cztery mecze takie naprawdę dobre i kolejne pięć-sześć słabych. Później dopiero zaczęła się ta forma zwyżkowa i strzelanie bramek, więc gdyby nie ten przestój, to byłoby już naprawdę fajnie. Na ten moment mam 16 bramek i 8 asyst, co jest dorobkiem satysfakcjonującym, ale zostało jeszcze wiele meczów przed nami, więc mam nadzieję, że będzie on jeszcze większy, choć muszę powiedzieć, że jeśli zdobędziemy mistrzostwo Polski, to ja mogę mieć nawet jednego gola i dwie asysty, bo na statystkach aż tak mi nie zależy. Jeżeli drużyna będzie pracować i zdobędziemy mistrzostwo, to te jednostki same wyjdą, a czy to będę ja, czy koledzy z drużyny, to i tak będę się cieszyć.
Po ostatnim meczu z Legią można było lekko zadrżeć o twoje zdrowie. Mam nadzieję, że ta sytuacja z ostatnich sekund tylko wyglądała groźnie.
Myślę, że tylko groźnie wyglądała, bo nic poważnego się nie stało. Zderzyłem się ze słupkiem. Na początku poczułem ogromny ból – tak jakby ktoś kolanem uderzył w mięsień czworogłowy. Ale całe szczęście nic mi się nie stało. Żałuję tylko, że bramka nie została uznana. Nie analizowałem tego czy to było już po syrenie, w trakcie czy przed, ale sędzia Damian Grabowski zapewnił mnie, że bramka na pewno nie powinna zostać uznana, więc wierzę mu, ale też jest mi przykro z tego powodu, bo byłaby to moja jubileuszowa setna bramka, na którą będę musiał jeszcze poczekać.
No właśnie chciałem o to zapytać z przymrużeniem oka czy w momencie, gdy zaniepokojeni koledzy do ciebie podbiegli, ty ich pytałeś czy sędziowie uznali bramkę, ze względu na setnego gola.
Szczerze to byłem pewny, że go uznają. Wstałem i chciałem iść po moją jubileuszową koszulkę, którą miał mi przekazać kierownik, gdy już zdobędę setną bramkę. Podszedłem jednak jeszcze do sędziego i zapytałem go czy bramka jest uznana, spojrzałem też na wynik i byłem bardzo rozczarowany, że akurat w tym momencie nie udało się jej zdobyć, ale mam nadzieję, że jeszcze w tym sezonie taka chwila nadejdzie.
Tak trudne i zacięte, dość zaskakująco dla widzów, spotkanie z Legią było trochę do przewidzenia? Do przewidzenia, że z powodu pobytu na kadrach narodowych praktycznie połowy podstawowego składu po prostu nie możecie być w optymalnej dyspozycji.
Zawsze te powroty po kadrze są dla nas trudne. Michał Kubik, Sebastian Leszczak, ja, ale też Kamil Surmiak i Michał Marek to są reprezentanci Polski. Tu już jest zatem nas dość sporo, ale jest też Jani Korpela, Sergei Korsunov czy Stefan Rakić, więc można powiedzieć, że praktycznie 3/4 zespołu w trakcie zgrupowania nie ma na treningach. Te dwa tygodnie są długą rozłąką, a potem też nie mamy zbyt wiele czasu. Jani Korpela i Sergei Korsunov przyjechali dzień przed meczem, a Stefan Rakić już w dniu samego meczu. My również uczestniczyliśmy tylko w dwóch jednostkach treningowych. Chłopcy w klubie dostali kilka dni wolnego, ale po nich mieli dość mocne treningi, więc może nie brakowało tyle co zgrania, ale takiej chemii między nami, która uciekła przez ten czas. Inne stałe fragmenty gry, inny timing, inne poruszanie się, inni zawodnicy, więc trudno jest to szybko nadrobić, ale najważniejsze, że trzy punkty zostały w Bielsku-Białej. Bardzo ważne zresztą trzy punkty, bo też w zeszłym sezonie porażka z Legią była pierwszą przyczyną utraconego mistrzostwa, a przegraliśmy wtedy po takim samym meczu – prowadziliśmy grę, oddawaliśmy mnóstwo strzałów, Legia bardzo dobrze się broniła i dobrze bronił również Tomek Warszawski. Jedyną różnicą było tylko to, że tu w ostatnich sekundach udało nam się wyszarpać trzy punkty, z czego bardzo się cieszymy.
Dziś gracie z Piastem Gliwice w Pucharze Polski. W Bielsku-Białej do tej pory, wydaje się dość łatwo sobie radziliście z tą drużyną. Jakiego spotkania spodziewasz się zatem tym razem?
Czy dość łatwo sobie radziliśmy, to bym nie powiedział. Na pewno z Piastem są bardzo trudne mecze. Wiemy jaka to jest drużyna, jaką ma jakość, a to że te wyniki były dla nas satysfakcjonujące i wygrywaliśmy sporą różnicą bramek, myślę, że nie odzwierciedla to tych spotkań. Piast gra bardzo fizycznie, taktycznie też są bardzo dobrze zorganizowani, a i my wtedy głównie strzelaliśmy już w końcówkach, gdy mecz musiał się otworzyć. Wygrywaliśmy jedną lub dwoma bramkami, więc Piast musiał ryzykować, co kończyło się naszymi trafieniami. Nie są to zatem łatwe mecze. A jakiego spotkania się teraz spodziewam? Na pewno zaciętego – obie drużyny będą chciały wygrać i wyeliminować jednego z pretendentów do zdobycia Pucharu Polski.
Ten mecz oraz kolejny z Constractem Lubawa w lidze będzie jakimś wyznacznikiem tego co może czekać was w fazie play-off – częste granie na najwyższym poziomie?
Myślę, że te dwa spotkania będą takie. Piast Gliwice w Pucharze i Constract Lubawa na wyjeździe – to będą mecze z najwyższej półki. Pokażą nam one w jakiej dyspozycji obecnie jesteśmy – wróciliśmy ze zgrupowań i mam nadzieję, że uda nam się już otrząsnąć i wrócić do swojej optymalnej dyspozycji sprzed wyjazdu na kadry. Jeżeli wygramy z Piastem i awansujemy do kolejnej fazy, a następnie wygramy z Constractem, to przybliżymy się już i do zdobycia Pucharu Polski, i wygrania fazy zasadniczej w lidze, co też jest dla nas ważne, aby nabrać jeszcze większej pewności siebie i przystąpić do fazy play-off z pierwszego miejsca.