Zdzisław Wolny: Sędziowie nigdy nie byli moją ulubioną grupą w futsalu

10.04.20Utworzono
/uploads/assets/2291/unnamed.jpg
Jedni uznają go za pioniera polskiego futsalu. Drudzy za twórcę potęgi Clearexu Chorzów, który na początku XXI wieku dzielił i rządził w ekstraklasie. Zdzisław Wolny przed kilkoma laty usunął się w cień i obecnie wspiera śląski klub jedynie finansowo. Nadal jednak bywa na meczach w hali MORIS-u, a relacje internetowe czy telewizyjne zdarza mu się oglądać nawet na lotnisku, kiedy podróżuje w interesach lub na kolejny maraton.

- Wraca Pan czasem myślami 20 lat wstecz i myśli sobie, kiedyś to było… Clearex w ósemce najlepszych drużyn w Europie, pokonany moskiewski Spartak i regularnie zdobywane mistrzostwo Polski

 

- W roku 2000 sięgnęliśmy po pierwszy tytuł mistrzowski na krajowym podwórku. Dwa lata później były europejskie puchary i sensacyjne zwycięstwo nad Spartakiem, więc apetyt rósł w miarę jedzenia. Patrzyłem wtedy na futsal, jako dyscyplinę, która za chwilę będzie bardziej popularna i media chętnie będą ją promować. Z czego to wynikało? Patrzyłem na to, co dzieje się w sportach zimowych. Jak skoki narciarskie wystrzeliły po sukcesach Adama Małysza. Jednak było też narciarstwo zjazdowe, które uprawiało tysiące Polaków, ale nie potrafiliśmy się doczekać mistrza lub boomu w mediach. Niestety podobnie stało się z futsalem. Mamy mistrzostwa lekarzy, służb mundurowych, prawników czy studentów, a piłkę w halach kopie mnóstwo osób. Przez te wszystkie lata nie staliśmy się nawet dyscypliną olimpijską. Nie wiem, dlaczego tak się stało. 20 lat temu wyobrażałem sobie, że dzisiaj będziemy w zupełnie innym miejscu. Bardziej eksponowanym, jako widowiskowa dyscyplina sportowa.

 

- Przez lata w Clearexie występowali najlepsi polscy futsaliści, etatowi reprezentanci Polski. Dzisiaj w składzie też nie brakuje graczy o uznanej marce. W jednym z wywiadów przyznał Pan, że wpływ na końcowy wynik w futsalu ma wiele czynników. W 2020 roku jest trudniej osiągnąć sukces w lidze niż kiedyś?

 

- Na początku przygody z futsalem miałem dużo szczęścia. I do zawodników, i do trenerów. Andrzej Szłapa, świętej pamięci Krzysztof Jasiński czy Tomasz Szeja, w końcu Mirosław Miozga i Krzysztof Kuchciak – oni wszyscy rozpędzali tę maszynę, która nazywała się Clearex. Szłapa z Jasińskim to była para na parkiecie, którą spokojnie można porównywać na trawie do Włodzimierza Lubańskiego i Zygfryda Szołtysika. Między tymi chłopakami była chemia na boisku. To można było dostrzec gołym okiem. Do tego Kuchciak, ostatni zawodnik przed bramkarzem, a w każdym sezonie strzelał przynajmniej 20 bramek. Mając taki kręgosłup można myśleć o sukcesach. A Jasiński miał tak bajeczną technikę, że w jednym sezonie zdobył grubo ponad 40 goli. Takie indywidualności, tacy zawodnicy nie rodzą się co roku. Kiedy w Chorzowie grali tacy wirtuozi łatwiej było też ściągnąć pozostałych graczy, bo każdy chciał grać z Kuchciakiem czy Jasińskim. I tak się mnożyły te tytuły i sukcesy.

 

- Czasem można było usłyszeć, że dla prezesa Zdzisława Wolnego futsal był pewnego rodzaju religią. Jak jest dzisiaj?

 

- Zawsze odpowiedzialnie staram się podchodzić do tego, co robię. Kiedy wyznaczałem jako prezes czy menedżer zespołowi nowe cele to zawsze były one ambitne. Najpierw mistrzostwo, później przyszedł czas na występ w legendarnym turnieju w Belgii, Ford Genk i wygranie go. To działo się 13 lat temu, ale do dzisiaj główna nagroda – samochód Ford Transit robi wrażenie. Gdzie teraz w futsalu są takie wartościowe nagrody? Grali tam najlepsi, ponieważ to tak naprawdę były klubowe mistrzostwa świata. Dobrze wspominam ten okres. Futsal kiedyś był dla mnie wszystkim. Byłem sponsorem, menedżerem, motywatorem, ale nigdy trenerem, bo nie miałem odpowiednich papierów. Miałem za to szczęśliwą rękę do fachowców na tym stanowisku. Od rana do wieczora futsal był dla mnie wtedy najważniejszy. Nie będę tego ukrywał. Dzisiaj stoję już nieco z boku tego wszystkiego. Nadal jednak uważam, że polskiemu futsalowi brakuje stabilności, bo praktycznie cały czas obracamy się w kręgu tych samych osób.

 

- Nie jest tajemnicą, że jest Pan zapalonym maratończykiem. Na swoim koncie ma udział w największych i najbardziej prestiżowych biegach na świecie. Używając biegowej terminologii, jak często angażując się w futsal dochodził pan do mitycznej ściany?

 

- Szukając odpoczynku od futsalu postawiłem na bieganie. W nim udało mi się zajść dosyć daleko i wziąć udział w 6 największych maratonach na świecie, zdobywając biegowego wielkiego szlema. W to też obecnie angażuję się w 100-procentach, a jestem człowiekiem już prawie 60-letnim. Lubię się ścigać, rywalizować i zmęczyć się na trasie. Staram się być aktywny. Biegam od 11 lat i jestem w stanie sporo rzeczy przewidzieć i zaplanować, biorąc pod uwagę trasę, temperaturę czy przygotowanie do startu. Wiem w jakim mniej więcej czasie ukończę bieg. W piłce jest zbyt wiele zmiennych. Futsal to gra zespołowa, trzeba mieć szczęście, a czasem jedna zła podjęta decyzja może mieć wpływ na końcowy wynik meczu, całą rundę i w końcu cały sezon. Jednak tak to już jest, takie są zasady gry i musimy to akceptować.

 

- Poziom sędziowania w Futsal Ekstraklasie to temat rzeka, która wraca co jakiś czas jak bumerang. Jak Pan patrzy dzisiaj, z pewnego dystansu, na ten temat?

 

- Sędziowie nigdy nie byli moją ulubioną grupą w futsalu, więc nie łatwo jest mi ich oceniać. Jeżeli arbiter popełnia błąd w emocjach, kiedy widać ewidentną jaskółkę, bo jeden czy drugi szkoleniowiec krzyknął coś w jego kierunku, a zawodnik notorycznie nurkuje, to naprawdę dziwię się, że w najwyższej klasie rozgrywkowej ktoś daje się na to nabrać. Moim zdaniem, takie rzeczy wynikają z niedostatecznego przygotowania się do prowadzenia zawodów. Jest niestety kilku graczy w tej lidze, którzy przy każdym kontakcie z przeciwnikiem upadają. Wolałbym, żeby futsaliści byli bardziej jak hokeiście pod tym względem, a nie ich koledzy z trawy. Trzeba być mężczyzną. Od zawsze w Polsce byli dobrzy sędziowie oraz słabsi. Najlepsi są ci, którzy potrafią sobie poradzić z presją na parkiecie i nie są podatni na naciski. Niestety nie widzę dzisiaj takiego rozjemcy jak Andrzej Majchrzak, któremu jeżeli zdarzało się sędziować źle, to nie naprawiał błędów w trakcie meczu. Nie zmieniał zasad w trakcie gry. Jeżeli, ktoś jest drobiazgowy to powinien taki być przez pełne 40 minut. A nie czekać w nieskończoność z odgwizdaniem 6 faulu akumulowanego. Wszyscy jesteśmy ludźmi, każdy może popełnić błąd, to jest normalne. Trzeba jednak z nich wyciągać wnioski. Tego mi dzisiaj trochę brakuje.

 

- Clearex Chorzów w najbliższych 3 latach będzie w stanie zdetronizować Rekord Bielsko-Biała, który już prawie zrównał się z wami, jeżeli chodzi o liczbę zdobytych tytułów?

 

- W przeciwieństwie do reszty drużyn czy ekspertów, nigdy nie uważałem, że Rekord jest poza naszym zasięgiem czy innych zespołów z Futsal Ekstraklasy. Bielsko-Biała to ekipa bardzo solidna, oparta na mocnych podstawach, dlatego są sukcesy. Ja przed czterema laty, kiedy Clearex świętował 20-lecie wróciłem do klubu, mocno zaangażowałem się w odbudowę zespołu i zaliczyłem twarde lądowanie. Były transfery, ściągnęliśmy między innymi Pawła Budniaka, mieliśmy włączyć się do walki o medale, a na koniec sezonu walczyliśmy o utrzymanie w barażach ze Słonecznym Stokiem Białystok. Niewiele brakowało i spadlibyśmy do I ligi. Jednak dzisiaj uważam, że jest szansa na zdetronizowanie Rekordzistów. Wszystkie mecze rozgrywane między nami w ostatnich latach były na styku, a jeżeli przegrywaliśmy to czasem po jakiś drobnych kontrowersjach. Wierzę, że w końcu ich wyprzedzimy.

 

Zdjęcie: Clearex Chorzów