Ucieczka z Krainy Tysiąca Linii

15.04.20Utworzono
/uploads/assets/2299/janowski1.jpg
Rozmowa z Filipem Janowskim, kierownikiem zespołu FC Toruń.

- Ile to już lat jesteś w FC Toruń? Była przerwa - dlaczego była przerwa i dlaczego wróciłeś?

 

- Z FC Toruń jestem od samego początku istnienia klubu, czyli to będzie z 7 lat. Na początku z boku pomagałem ówczesnemu prezesowi, Markowi Siwikowi, potem śp. Markowi Wiśniewskiemu. Aż zostałem członkiem sztabu i zajmowałem się nagrywaniem meczów oraz pomocą Sławkowi Pawencie, który był moim poprzednikiem. A od sezonu 2016/17 jestem już pełnoprawnym kierownikiem. Przerwa, którą miałem po sezonie 2017/18 i która trwała zaledwie pół sezonu, wynikała z tego, że musiałem po prostu odpocząć. Miały wtedy też zmiany w moim życiu zawodowym i musiałem sobie to poukładać. Czemu wróciłem? Dar przekonywania Marcina Mikołajewicza, który do spółki z Łukaszem Żebrowskim przekonali mnie do powrotu podczas pobytu w Bochni na młodzieżowych mistrzostwach Polski do lat 20, gdzie pojechałem z Mikim jako kierownik FC Flisak.

 

- FC Toruń to klub profesjonalny, czy półprofesjonalny?

 

- Chciałbym, żebyśmy byli klubem profesjonalnym, jednak realia są, jakie są. W FC Toruń każdy począwszy od zawodników (za wyjątkiem Tomka Kriezela), przez sztab kończąc na zarządzie, łączy futsal z aktywnością zawodową, przez co czasami jest nam ciężko w działaniach klubowych. Aczkolwiek pomimo tego, każdy w klubie stara się wykonywać swoją pracę jak najlepiej. Wspólnie budujemy wizerunek klubu, ogromna w tym praca nie tylko zawodników, ale także ludzi, których nie widać na co dzień: Karolina Kowalska, Grzegorz Kaczmarek, czy Marcin Pułaczewski wkładają w to nie mniej serca, niż futsaliści na parkiecie.

 

- Czego najbardziej brakuje polskiemu futsalowi do rozwoju - na co trzeba postawić nacisk, aby rozwój był szybszy?

 

- Moim zdaniem nacisk powinien być kładziony na szkolenie dzieci od podstaw. Już w szkołach podstawowych powinny być wprowadzane elementy futsalu. I przede wszystkim trzeba uświadamiać, że coś takiego jak futsal istnieje. I że to fajny i ciekawy sport, a nie tylko zapychacz czasu w momencie, kiedy nauczycielowi nie chce się prowadzić lekcji. Niestety, mam wrażenie, że Polski Związek Piłki Nożnej nie do końca poważnie traktuje tą odmianę piłki. Wystarczy spojrzeć jak angielska federacja podeszła do futsalu. Polskiemu futsalowi znacząco by pomogło wpisanie tej dyscypliny w program igrzysk olimpijskich. Ministerstwo Sportu jak i wiele jednostek samorządowych (np. Urząd Miasta Toruń) traktuje lepiej sporty olimpijskie. Skoro w igrzyskach mamy takie sporty jak skateboarding, softball, czy koszykówka 3x3, to czemu nie futsal?

 

- Wirtualna Futsal Ekstraklasa: dobra zabawa na ten martwy okres, jak do niej podchodzisz, podchodzicie w klubie, jeżeli chodzi o kibiców?

 

- Jak dla mnie: strzał w "10". Pozwala kibicom poczuć choć ułamek emocji. Jest też rywalizacja, która zawsze pobudza, a kluby to nic nie kosztuje. Myślę, że u nas w klubie został ciepło przyjęty. Marcin Pułaczewski, który jest odpowiedzialny za social media, ma pole do popisu, żeby jak najwięcej kibiców zachęcić do udziału w zabawie i póki co w wirtualnej lidze idzie nam nie najgorzej ;)

 

- Liczba głosów w wirtualnej lidze - około 400 na mecz - to dużo czy mało?

 

- Zależy, czy mówimy o 400 głosach w całym meczu, czy 400 głosach oddanych na jeden z zespołów. W tym drugim przypadku to bardzo dobry wynik, choć przy ostatnich wyczynach Leszna i Lubawy to można rzec, że przeciętny.

 

- Jeżeli chodzi o kibiców - Futsal Ekstraklasa jest ligą kontrastów? Jedne zespoły mają bardzo dużo kibiców na trybunach, a drugie znacznie mniej - i z czego to wynika że na Śląsku jest mały problem, a w Lubawie, Lesznie, czy Chojnicach jest ok?

 

- Patrząc po tym sezonie, mogę chyba zaryzykować stwierdzenie, że ten kontrast się powoli zaciera, hale coraz bardziej się wypełniają. Duża w tym zasługach zespołów z Leszna i Lubawy, które oprócz wartości sportowej do ekstraklasy wprowadziły pełne, żywiołowo reagujące trybuny. Poza tym futsalowi jest łatwiej w takich miastach jak Leszno, Lubawa, czy Chojnice, gdzie konkurencja ze strony innych klubów jest niewielka, o ile w ogóle jest. Na Śląsku nie dość, że na niedużej przestrzeni jest dużo klubów futsalowych, to jeszcze dochodzą do tego inne dyscypliny. Aczkolwiek wydaje mi się, że w klubach, które mają pewne finansowanie, typu AZS-y, to parcie na kibica jest mniejsze, niż w klubach, w których każdy sponsor jest na wagę złota. Wiadomo: kibic = klient, potencjalny sponsor inwestuje pieniądze w klub z myślą o tym, że właśnie ten klient skorzysta z jego usług.

 

- W Toruniu jest silniejsza konkurencja jeżeli chodzi o sport - i trudniej o kibica?

 

- W Toruniu w sezonie halowym dzieje się dużo. Oprócz dwóch klubów futsalowych mamy koszykarzy, koszykarki, hokeistów, laskarzy - wszystko to z najwyższych klas rozgrywkowych. Do tego siatkarki, piłkarze ręczni, czy tenisiści stołowi i w weekend kibic w Toruniu ma w czym wybierać. Jednak myślę, że słowo konkurencja jest tu nie na miejscu. Bardziej powinniśmy mówić o współpracy między klubami. Wiadomo, nie zawsze się to uda, ale toruńskie kluby zawsze starają się uwzględnić mecze innych drużyn przy ustalaniu terminarza, tak żeby kibic mógł skorzystać z jak najszerszej oferty.

 

- Ilu kibiców przychodzi na mecze FC Toruń w nowej hali, a ilu może pomieścić obiekt?

 

- W tym sezonie, jak w każdym z poprzednich, liczba kibiców jest zależna od poziomu przeciwnika oraz od rezultatów zespołu. Od lat największym zainteresowaniem cieszą się mecze z Rekordem Bielsko-Biała, w tym sezonie na tym meczu było około 2 tys ludzi, ale zdarzają się mecze, kiedy liczba ta nie przekracza tysiąca, co niestety przy Arenie (która może pomieścić 5 tysięcy ludzi) widać. I te puste krzesełka się rzucają w oczy. Niektórzy zarzucają nam, że w poprzednich latach na mecze przychodziło więcej osób. Niekoniecznie się z tym zgodzę. Przychodzi porównywalna liczba osób, ale po prostu 600 osób w hali UCS wygląda inaczej, niż 600 osób w Arenie.


- Czy problemem ligi są mało reprezentatywne hale?

- Nie chcę bezpośrednio się z tym zgodzić, bo zaraz zostanie mi wytknięte, że przez lata graliśmy w hali określanej „krainą tysiąca linii”. Mało reprezentatywne hale nie pomagają, chociażby przy pozyskiwaniu nowych sponsorów. Wiadomo, że możliwości są jakie są, nikt nie wymaga od klubów, żeby nagle w Chojnicach, czy Pniewach powstał obiekt na 5 tysięcy miejsc. Zresztą, nie o to też chodzi, żeby grać w kolosach, które nie są nawet w połowie zapełnione. Bardzo mi się podobają obiekty w Lesznie, Chorzowie, czy też Jelczu-Laskowicach.

 

- Jak powinna zostać rozwiązana kwestia ligi, jeżeli nie uda się jej dokończyć?

 

- Wydaje mi się, że kwestia mistrzostwa powinna być rozwiązana w jedyny należyty sposób, czyli przyznanie tytułu Rekordowi Bielsko-Biała. Inne wyjścia z tej sytuacji były po prostu krzywdzące dla bielszczan, którzy po raz kolejny udowodnili, że są najlepszym zespołem w kraju. Gorzej sytuacja ma się ze spadkowiczami. Tutaj nieważne jaką decyzje się podejmie, zawsze ktoś będzie niezadowolonym. Według mnie powinno zostać tak, że obecnie z ligi nie spada nikt, a w przyszłym sezonie gramy powiększeni o dwa mistrzowskie zespoły z I ligi. Pytanie tylko, czy po zakończeniu epidemii każdy z 14 ekstraklasowych zespołów będzie w stanie przystąpić do rozgrywek.

 

Rozmawiał: Krzysztof Dziedzic

Zdj. Archiwum prywatne