Z selekcjonerem Korczyńskim rozmawiałem w cztery oczy...

05.07.19Utworzono
/uploads/assets/1885/budniak (1).jpg
Przez wielu fachowców jest uznawany za jednego z najlepszych futsalistów w Polsce i prawdziwą podporę Rekordu Bielsko-Biała. Kiedyś grał na dużym boisku w piłkarskiej ekstraklasie przeciwko Legii Warszawa, ale ostatecznie postawił na futsal.

Dwa lata spędził na Ukrainie, gdzie w mocnej na ówczesne czasy lidze reprezentował barwy Uragana Iwano-Frankowsk. W reprezentacji Polski rozegrał ponad 70 spotkań, ale od jakiegoś czasu nie zakłada koszulki z orzełkiem na piersi. Czy popularny „Magic” chciałby jeszcze zagrać w kadrze? Co sądzi o przenosinach Michała Kałuży do Hiszpanii? Paweł Budniak w wakacyjnej rozmowie z Futsal Ekstraklasą.


- Niewiele osób wie o tym, że w 2007 roku otarłeś się w barwach Łódzkiego Klubu Sportowego o ekstraklasową, ale trawiastą piłkę. Dla młodego chłopaka gra przeciwko z Legii Warszawa i Dyskobolii Grodzisk Wielkopolski była pewnie sporym wydarzeniem?


- Jako młody chłopak otrzymałem propozycję dołączenia do Górnika Zabrze oraz Łódzkiego Klubu Sportowego. Większe szanse na grę widziałem w Łodzi, gdzie trener Wojciech Borecki dał mi szansę i miałem okazję zadebiutować w najwyższej klasie rozgrywkowej. To było moje pięć minut na dużym boisku, ponieważ dla nastolatka możliwość gry przeciwko Legii czy Dyskobolii była sporym wyróżnieniem i spełnieniem, jakiś tam pierwszych dziecięcych marzeń. Patrząc z perspektywy czasu na to wszystko nie żałuję żadnych swoich wyborów. Czasem mogłyby być lepsze, ale cieszę się, że dzisiaj jestem w tym miejscu, którym jestem. Nie czuję, że coś straciłem.


- Jak to się stało, że mając gdzieś w perspektywie marzenia o wielkiej, ale trawiastej piłce postawiłeś jednak na futsal?


- Pamiętam, że wylądowałem w 2-ligowym Górniku Wieliczka, który walczył o awans na zaplecze ekstraklasy. Byłem też podglądany przez Zagłębie Lubin i Cracovię, menedżer namawiał mnie do gry w małopolskim klubie, żeby się wypromować, bo na mecze często wpadali skauci i trenerzy z innych klubów. Jednak jak to w życiu. Zmieniły się władze w miejscowej kopalni, przykręcono kurek z pieniędzmi, więc w klubie sporo się pozmieniało. Była wtedy zima, a że zawsze byłem związany ze Szkołą Mistrzostwo Sportowego w Bielsku-Białej to pojechałem z Rekordem na Młodzieżowe Mistrzostwa Polski w Futsalu. Zdobyliśmy mistrzostwo, zdobyłem nagrodę dla najlepszego zawodnika, a prezes Janusz Szymura zaczął mnie mocno namawiać na postawienie na futsal. Pamiętam do teraz jego słowa. W piłce trawiastej możesz być jednym z wielu, a w futsalu możesz być wybitnym graczem. Szybko pojawiła się też szansa gry w młodzieżowej reprezentacji Polski. Do tego wszystkiego doszedł awans z Rekordem do ekstraklasy, więc zostałem przy futsalu.


- W internecie można znaleźć wzmiankę, że masz 1,69 wzrostu. Często słyszałeś od trenerów, że kariery w piłce nie zrobisz, bo jesteś za niski? Warto jednak przypomnieć, że Leo Messi jest podobnego wzrostu.


- Pojechałem kiedyś na testy do Gwarka Zabrze, który był uznawany wtedy za kopalnię talentów. Nie było mojego rocznika 1989, więc miałem wziąć udział w gierce i treningu rocznika 1987, który był uznawany za złotą drużynę i wygrywał w Polsce wszystko. Grali tam wtedy między innymi: Dawid Jarka czy Tomasz Cywka. Kiedy przyjechałem, tak na mnie popatrzyli, pokiwali głową i powiedzieli, że warunkami fizycznymi raczej nie grzeszę. Przebrałem się, pierwsza gierka – kilka rajdów, bramka zdobyta podcinką i narracja była już trochę inna. Jednak nie będę ukrywał, że już wtedy się trochę zraziłem. Historia jednak zatoczyła koło. Pół roku później zagrałem przeciwko Gwarkowi w zespole SMS-u Bielsko. Było 2:2 i zdobyłem dwa gole. Pojawiła się też perspektywa wyjazdu do Hiszpanii i spędziłem trochę czasu w Murcji, ale to już zupełnie inna historia...


- Wiele osób czeka na Twój powrót do reprezentacji Polski. Trener Błażej Korczyński nie dzwoni? Czy może dla Ciebie sprawa występów z orzełkiem na piersi jest obecnie zamknięta?

 

- Ja też czekam na powrót do kadry narodowej. Chciałbym jeszcze zagrać kilka meczów w biało- czerwonej koszulce. Czy telefon trenera Błażeja Korczyńskiego milczy? Rozmawialiśmy kilkakrotnie w cztery oczy. Nie obraziłem się na reprezentację. Podjąłem męską decyzję i zakomunikowałem selekcjonerowi, że nie widzę obecnie możliwości współpracy. Nie mam już 20 lat i nie chcę grać w kadrze za wszelką cenę. Cenię sobie ludzi, którzy rozmawiają ze mną otwarcie, szczerze i klarownie mówią o swoich oczekiwaniach. Tego mi tutaj brakuje. Nie mam tutaj na myśli jedynie kwestii sportowych. Nie obawiam się tego, że selekcjoner by na mnie nie stawiał. Nie wiem, jaka byłaby moja rola w tej kadrze, ale tego raczej się nie dowiem od trenera Korczyńskiego.

 

- Jako jeden z nielicznych polskich zawodników grałeś w mocnej, ukraińskiej lidze w Uraganie Iwano- Frankowsk. Jak wspominasz ten okres? Dlaczego zdecydowałeś się ostatecznie wrócić do Polski?

 

- W tamtym okresie między polską ligą, a ukraińską była przepaść. Do tamtejszych rozgrywek trafiali zawodnicy, którzy grali regularnie w europejskich pucharach oraz najlepszych ligach na Starym Kontynencie. Wymienię tutaj chociażby Roninho, który mógł grać wszędzie i był prawdziwą gwiazdą, a wybrał Ukrainę. Finansowo to był ogromny przeskok, jakościowo również. Liga była dobrze zorganizowana, podobnie jak kluby i wszystko działało jak w zegarku. Pamiętam, że zawodnik, który u nas w Uraganie nie zmieścił się w 12-osobowej kadrze, Siergiej Krykun, niedawno został graczem sezonu na Białorusi. To też pokazuje jakość tej ligi. Dlaczego wróciłem? Przez zawirowania polityczne. Majdan wywrócił również ukraiński futsal do góry nogami. Z ligi i poszczególnych klubów wycofywali się kolejni sponsorzy. Warunki do gry też nie były takie jak dawniej, pojawiła się niepewność, bo nie było wiadomo w jakim kierunku to wszystko się podąży. Postanowiłem więc wrócić do Polski. Chwilę później odeszli też Brazylijczycy. Jednak muszę powiedzieć, że do samego końca włodarze Uragana byli wobec mnie fair. Miło wspominam swój pobyt w tym klubie. Gdyby nie te wszystkie zawirowania to do kraju chyba bym nie wrócił. Miałem co prawda ofertę Azerbejdżanu oraz włoskiej ekstraklasy, ale postanowiłem zakotwiczyć w Wiśle Krakbet Kraków.


- Po raz kolejny sięgnąłeś w ostatnim sezonie w barwach Rekord Bielsko-Biała po mistrzostwo. Sporo satysfakcji sprawił ci gol na 3:2 zdobytych w końcówce hitowego starcia z Clearexem. To trafienie sprawiło, że już na kilka kolejek przed końcem mogliście cieszyć się z tytułu.


- Bramki dające mistrzostwo zawsze dobrze się wspomina. Gol zdobyty na trudnym terenie, po ciężkim meczu i to w końcówce. Bardzo chcieliśmy jak najszybciej postawić kropkę nad, a że dodatkowo udało się to zrobić w Chorzowie, to na pewno ma to swój dodatkowym smaczek. Wszyscy mieliśmy w pamięci porażkę z Clearexem w sezonie zasadniczym i wiedzieliśmy, że czeka nas szalenie trudna przeprawa. Udało nam się zrewanżować i mogliśmy otwierać szampany. Gonimy cały czas śląski zespół w mistrzowskiej tabeli.


- W środę informacją dnia był transfer Michała Kałuży do zespołu hiszpańskiej ekstraklasy. Tracicie jednego z dwóch klasowych golkiperów, ale dla Michała to chyba najlepszy moment na przenosiny do zespołu Club Deportivo Burela.


- Moment na przenosiny jest idealny. To największy talent bramkarski w Polsce i zdradzę, że ten transfer w ogóle mnie nie zaskoczył. Michał jest nadal młody, ale już ograny w lidze i reprezentacji. Tam w Hiszpanii może się jeszcze bardziej i szybciej rozwinąć. Kilkanaście lat spędził w Rekordzie, dojrzewał pod skrzydłami Bartłomieja Nawrata, który również jest klasowym golkiperem i miał ogromny wkład w jego rozwój. Pamiętam, że jak trzy lata temu wróciłem do Bielska to Kałuża był kompletnie innym zawodnikiem niż teraz. Dojrzał, zrobił niesamowity postęp i teraz wszystko w jego rękach i nogach, bo futsalowy świat stoi przed nim otworem. Jestem prawie pewny, że poradzi sobie na Półwyspie Iberyjskim
i to dopiero początek jego futsalowej drogi na szczyt. Hiszpańska ekstraklasa jest dla niego idealna. Wielu bramkarzy widziałem, przeciwko wielu grałem i wiem, że Michał to obecnie światowy top. Nie było przypadku w tym, że znalazł się w dziesiątce najlepszych golkiperów w jednym z plebiscytów.


- Trudno gra się z łatką murowanego faworyta? Przez wielu fachowców Rekordziści są uważani za hegemona rodzimych rozgrywek. Jednak nie ma co ukrywać, że czasem wystarczy chwila dekoncentracji, słabszy dzień i można przegrać z FC Toruń czy Gattą.


- Taki jest sport. Każdy chce wygrać z mistrzem. Zagraliśmy nieco słabiej w Toruniu i od razu wróciliśmy do domu bez punktów. To była nasza pierwsza porażka w sezonie. Można mieć jeden słabszy dzień i przegrać spotkania. A czasem tydzień i podczas fazy play-off pogrzebać swoje szanse na mistrzostwo. Hegemon może dostać trzy gongi i nie będzie co zbierać. Każdy się cieszy, kiedy uda mu się pokonać Rekord i jest to często rozpatrywane w kategorii wydarzenia kolejki. To cieszy, bo pokazuje, że wszyscy uważają nas za klasowy zespół. Do żadnego spotkania nie można podejść na 80 czy 90 procent, bo może się to skończyć źle. Konkurencja nie śpi, każdy chce nas zrzucić z mistrzowskiego tronu. I to dobrze, bo jest to korzystne dla całej ligi, która jest coraz lepsza i ciekawsza.


- Jak Ty dzisiaj patrzysz z perspektywy czasu na kondycję polskiego futsalu i poziom sportowy Futsal Ekstraklasy?


- Powoli idziemy do przodu. Więcej jest klubów, które chcą się rozwijać i powoli stawiają na pełną profesjonalizację. Z drugiej strony martwią jakieś niepokojące sygnały nadchodzące na przykład z Piasta, bo to osłabia całą dyscyplinę. Kluby futsalowe muszą być długofalowymi projektami, nastawionym na ciągły rozwój i szkolenie młodzieży. Dobrze, że w kilku miejscach to ruszyło z kopyta. My coraz częściej dochodzimy daleko w Lidze Mistrzów. W ostatnim sezonie znaleźliśmy się w najlepszej szesnastce europejskich zespołów. To wpływa pozytywnie na wizerunek całego polskiego futsalu. Dzisiaj mistrz Polski jest już wyżej w rankingu UEFA niż najlepszy zespół z Ukrainy. Czasem dobrze jest dla całej ligi, kiedy hegemonowi też powinie się noga. Tak teraz było w Czechach, gdzie Era Pack Chrudim zostałazdetronizowana przez Spartę Praga. Nie chciałbym już przeżywać w polskim futsalu taki chwil jak w Wiśle Krakbet, gdzie mistrz po zdobyciu tytułu zniknął ze sportowej mapy Polski. Ekstra, że kolejna duża marka otwiera się na futsal. Mam tutaj na myśli Legię Warszawa, gdzie Mariusz Milewski jest jedną z twarzy całego projektu. To krok w ciekawym i perspektywicznym kierunku. Oby skorzystała na tym cała dyscyplina. Moim skromnym zdaniem, sportowy rozwój naszej ligi hamuje trochę przepis o możliwości gry tylko dwóch zawodników spoza Unii Europejskiej. W wielu krajach o sile ekstraklasy decydują stranieri, więc i u nas powinno być podobnie. Nie mówię tutaj o tym, żeby nagle w jakimś zespole grało 4 Brazylijczyków i 3 Ukraińców. We wszystkim trzeba zachować zdrowy rozsądek.


- Prywatnie jesteś właścicielem kilku salonów ze sprzętem sportowym. Trudno jest pogodzić futsalowe życie z biznesem?


- Czasem trudno jest pogodzić grę w profesjonalnym klubie z prowadzeniem biznesu, ponieważ najzwyczajniej brakuje na wszystko czasu. Trzeba być dobrze zorganizowanym, ale wyjazdy po całej Polsce wcale zadania nie ułatwiają. Na całe szczęście mogę liczyć na ogromne wsparcie mojej małżonki. W dodatku wszystkie osoby zaangażowane w ten biznes staram się traktować jako zespół. Razem działamy i się wzajemnie uzupełniamy. Na dzień dzisiejszy nie mogę jednak narzekać, ponieważ biznes się kręci, a Rekord po raz kolejny zdobył mistrzostwo, więc czego można chcieć więcej.

 

Rozmawiał: Rafał Szlaga

Zdj. BTS Rekord Bielsko-Biała