Kamil Grzębowski: Nie warto rozpamiętywać swoich błędów

29.06.20Utworzono
/uploads/assets/2424/71656706_2350366495177020_502771216721903616_o.jpg
Grał w piłkę nożna oraz futsal. Przywdziewał nawet koszulkę ekip Holiday oraz Red Devils Chojnice. Od 12 lat pracuje jako zawodowy żołnierz w jednostce na północy kraju. Pracę łączy od wielu lat z rolą rozjemcy oraz obserwatora. Kamil Grzębowski od kilku lat z powodzeniem sędziuje mecze Futsal Ekstraklasy. Chociaż nie ukrywa, że miłością do halowej odmiany piłki zaraził go ojciec.

- Dlaczego zdecydował się Pan spróbować swoich sił na boisku z gwizdkiem? Podobno całkiem nieźle radził Pan sobie jako piłkarz.

 

- Grałem w piłkę na trawie, w hali i sprawiało mi to ogromną przyjemność. Jednak w pewnym momencie zorientowałem się, że nie ma co ciągnąć dwóch srok za ogon i postawiłem na występy w ekipie Holiday Chojnice, z którą pojechałem nawet na Młodzieżowe Mistrzostwa Polski w Futsalu do Rudy Śląskiej. Niestety klub został rozwiązany, a jego następcą była drużyna Red Devils Chojnice. Zasiliłem szeregi tego zespołu, udało nam się wywalczyć awans z III do II ligi. Trenerem był Tomasz Aftański, cele były ambitne, więc ściągnięto bardziej doświadczonych graczy. Kilku wychowanków, w tym ja, musiało szukać nowego klubu. Wylądowałem na krótko w zespole z Gniezna i tak naprawdę na tym zakończyła się moja przygoda z piłką. Mój tata pokazał mi w gazecie ogłoszenie o naborze na kurs sędziowski w Gdańsku. Postanowiłem spróbować swoich sił i dosyć szybko zacząłem piąć się na trawie w górę. Dotarłem do III ligi, sędziowałem nawet mecz Młodej Ekstraklasy, Legia Warszawa – Wisła Kraków. Nie udało mi się jednak awansować na szczebel centralny, więc zostałem oddelegowany przez wydział sędziowski na kurs futsalowy i wróciła stara miłość.

 

- Sędziowie czasem po latach wracają do swoich wpadek? Czy raczej warto takie rzeczy przeanalizować raz na chłodno i raczej nie rozpamiętywać?

 

- Prawie każdy arbiter ma kilka takich meczów oraz sytuacji, które gdzieś mu utkwiły w pamięci, jednak ja staram się do tego nie wracać. Nie warto rozpamiętywać swoich błędów, bo to do niczego dobrego nie prowadzi. Oczywiście, że trzeba je przeanalizować i wyciągnąć wnioski, żeby stawać się coraz lepszym. Sędziowie mają jakiś swój bagaż doświadczeń. Muszą również starać się rozgraniczyć życie rodzinne, zawodowe od sędziowania. Czasem nie jest to proste i wymaga stalowych nerwów, wyrzeczeń i dosyć dobrej organizacji czasu wolnego, którego jest niezwykle mało.

 

- Mieszkając w Chojnicach chyba ciężko nie było się zainteresować futsalem? Mecze Futsal Ekstraklasy od zawsze przyciągały do miejscowej hali tłumy kibiców.

 

- Powiem szczerze, że mój ojciec był bardziej zapalonym futsalowym kibicem niż ja. Wydaje mi się, że chciał mnie bardzo zobaczyć z futsalówką u nogi na parkiecie. Za czasów Holiday, kiedy jeszcze grałem na trawie i sędziowałem, miałem niewiele okazji do tego, żeby zobaczyć jakąś potyczkę z wysokości trybun. To nawet nie zmieniło się do teraz, ponieważ często bywa tak, że kiedy Red Devils grają swój meczu ligowy to ja albo sędziuje, gdzieś indziej, albo jadę na obserwację na trawę. Niestety nie narzekam na nadmiar wolnego czasu.

 

- Trudno jest pogodzić obowiązki zawodowe z pracą? Należy Pan do tej grupy futsalowych arbitrów, którzy w przypadku gwizdania np. na Śląsku mają sporo kilometrów do przejechania.

 

- Jestem zawodowym żołnierzem od 12 lat, ale w jednostce, w której obecnie służę często idą mi na rękę i przychylnym okiem patrzą na moją pasję. Obecnie stacjonuję aż pod Lęborkiem, więc do samej pracy dojeżdżam ponad 70 kilometrów. Pamiętam, że w 2017 roku pojechałem razem z Marcinem Muszyńskim na wymianę do Czech i byliśmy rozjemcami w starciu Era-Pack Chrudim – Slavia Praga. Mecz zakończył się o 21:00, a rano od 8 miałem dyżur w swojej jednostce. Do pokonania samochodem była cała prawie Polska. Udało się jednak bezpiecznie dojechać do celu i odbyć 24-godzinną służbę.

 

- Jak to jest z tymi parami sędziowskimi? Bywa tak, że czasem brakuje chemii między arbitrami na parkiecie? Stałe pary miałyby sens i podniosłyby poziom sędziowania w Polsce?

 

- To jest jak w życiu. Zawsze każde rozwiązane ma plusy i minusy. Wydaj mi się, że stałe pary mogłyby być ciekawym rozwiązaniem, ale tak naprawdę ocena w tej sprawie należy do osoby, która zajmuje się obsadą oraz kolegium sędziowskiego. Widzę, że tendencja jest taka, że często bardziej doświadczonego arbitra łączy się w parę z tym mniej doświadczonym kolegą. W przypadku stałych par mogłoby dojść do tego, że jakiś mecz gwizdałoby dwóch rozjemców z nieco mniejszym doświadczeniem. Młodzież musi mieć się od kogo uczyć. Ja bardzo wiele się nauczyłem od Andrzeja Witkowskiego i dobrze wspominam razem gwizdane z nim mecze. Na Pomorzu nie brakuje nam jednak obecnie dobrych futsalowych arbitrów. Wielu jest gotowych do tego, żeby pracować na szczeblu centralnym.

 

- Wszyscy z wypiekami na twarzy czekają na powrót futsalu po pandemii koronawirusa. Niewykluczone, że już w połowie sierpnia odbędą się mecze półfinałowe Pucharu Polski. Dla sędziów przerwa w rozgrywkach też pewnie nie była łatwa.

 

- Sytuacja w marcu zmieniała się jak w kalejdoskopie. Jeszcze w poniedziałek przyszła obsada na 19. kolejkę Futsal Ekstraklasy oraz pojawiła się informacja, że mecze zostaną rozegrane bez udziału publiczności. Natomiast w czwartek czy piątek zawieszono rozgrywki do odwołania i zostaliśmy bez futsalu na długie miesiące. Wszyscy czekamy na moment, kiedy w końcu zabrzmi ponownie pierwszy gwizdek na halach w całej Polsce. Czegoś brakuje, a żony naprawdę nie potrafią wyjść z podziwu, że w weekendy jesteśmy w domu. Zażartuję, że do dobrego można szybko się przyzwyczaić, ale te mecze i wyjazdy są już w naszym sędziowskim DNA i mnie osobiści strasznie tego brakuje.

 

Tekst: Rafał Szlaga

Zdjęcie: Jarosław Frąckowiak